Odcinki Smutów vol 1 i vol 2 cieszyły się taką popularnością, że nie mogłam uwierzyć w ilość wejść na bloga. No proszę, jakie szaleństwo. Czyżby narzekanie miało większy posłuch niż rady od serca? Może czas się przebranżowić na człowieka Janusza?
Na dzisiejszy odcinek Szanuj dietetyka swego, toć mogłeś mieć gorszego zostawiłam najlepszą IMHO kategorię. Która po prostu przyćmiłaby inne stąd otrzymała swój własny, osobny post. O czym świergolę? a o…
ZACHOWANIA NIE DO ZAAKCEPTOWANIA
Z dumą patrzysz na najbliższy tydzień, kalendarz full po brzegi, w kolejce jakby co masz dwie osoby. Czy może być coś lepszego niż świadomość, że bezpłatne okienka nie są już Twoim najlepszym przyjacielem? Siadasz z kawka do pracy, za godzinkę pierwszy pacjent. Czas na mailing, reklaming i piaring. Łyczek kapuczinko i nagle dyyyryyyyń dyń dyryńdyń. W myślach pytasz sam siebie, na kiego wała co kilka dni zmieniasz dzwonek.
– Haloooooooo? Pan Dietetyyyyyk? Bo ja wczoraj byłam u lekarza i KAZAŁ MI NATYCHMIAST zmienić nawyki żywieniowe! Czy ja mogę przyjść za 10 minut? Jestem w okolicy! Bardzo bardzo bardzo proszę!
– dzień Dobry Pani… em no, dzień dobry. Bardzo mi przykro, ale w tym tygodniu naprawdę nie mam terminów.
– Ja proszę, proszę, proszę Pana. Od tego zależy moje ŻYCIE!!! Ja muszę juz teraz, dzisiaj zacząć bo inaczej nigdy nie zacznę!
– drapiesz się po głowie, może rzeczywiście Pani dostała u lekarza wyrok skazujący na warzywocie.
– Przyjmę Panią dzisiaj o 18, jest to już po normalnym czasie pracy, jednak chciałbym Pani pomóc w palącym problemie. – w myślach zamiast późniejszego powrotu do domu powtarzasz znajomość banknotów, coś Cię musi motywować do pracy po godzinach, prawda? Mijają godziny, ostatni pacjent poszedł, a pani osiemnastki nie ma. Nie ma kwadrans, nie ma pół godziny. Pakujesz się i wkurwiony wracasz do domu.
Smutna to prawda, ale niestety to także nie jest rzadkie zachowanie wśród pacjentów. Wydzwanianie i błagalne tony mające nakłonić dietetyka do współpracy na już i zmianę jego własnych planów na plany pacjenta. Klasyka gatunku wręcz wśród pacjentów „narwanych”. Jako, że jednak poza własną miską dietetykowi zależy jednak na tych jego pacjentach to dodaje do swojego planu dnia dodatkowe godziny, mimo że cholerny zegarek jakoś nie chce ich wcisnąć między wskazówki. Wielu dietetyków prowadzi swoje czarne listy pacjentów, wielu także wymienia się nimi z kolegami – ot u nas też istnieje zjawisko poczty pantoflowej. Ma ona dwa zadania. Przekazywanie sobie pacjentów – gdyż nie każdy z nas jest alfą i omegą w każdym temacie, oraz właśnie ostrzeganie się m.in. przed takimi praktykami. Dietetyk poświęca swój czas wolny na zachcianki Żony Janusza, a ta zwyczajnie olewa sprawę. No nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Obustronny szacunek to podstawa każdej relacji, czy biznesowej, czy w życiu prywatnym. Nie bądź frajerem, jeśli już wyciągasz od kogoś część jego prywatnego czasu miej w sobie jaja i kulturę stawić się na spotkaniu – i nie mam tu na myśli tylko współpracy z dietetykiem.
W ręku trzymasz karabin, a przed Tobą kolejna fala zombie. Tylko od Ciebie, ostatniego bohatera świata, zależy przetrwanie garstki ocalonych w safepoincie. Odbezpieczasz broń i z szałem w oczach i lwim sercem biegniesz na hordę umarłych, którym znudziła się śmierć i wstali z grobów. Albo zeżarli sąsiada, który za pomocą braterstwa krwi stał się zombie kompanem atakującego. Biegniesz, czujesz ten zew, rozstrzelałeś już trzydziestu złych, mimo to magazynek nie kończy się – wbrew logice. I nagle ktoś puka Cię w ramie. To zombie podaje Ci dzwoniący irytująco telefon. Zombie jakoś dziwnie się rozpływa, na jego miejsce pojawia się Twój własny sufit, a telefon dalej niemiłosiernie dzwoni a z ekrany patrzy na Ciebie Kwaśniewska.
Patrzysz na zegarek – 5:20. No kurwa, czy to nie lekka przesada?
Zdaję sobie sprawę, że współpraca z dietetykiem to nie tylko wizyta, jadłospis i kontrole postępów. To także setka pytań o podmiany produktów, rad w sprawie przepisów, rozwiewania wątpliwości i informacji z dup… z internetu i Pani Domu. To także mnóstwo spraw, które mają do dietetyka pacjenci w kwestii motywacji, wsparcia dobrym słowem w trakcie dietoterapii , czy po prostu ludzkiej potrzeby wygadania się – choć to ostatnie wolałabym by zachowali dla siebie, bądź najbliższych. Mogę pogadać o pogodzie i życiu, ale przepraszam – problemów z matka, żoną, dzieckiem, finansami, pracą, cebulą czy Januszem nie jestem w stanie rozwiązać. Chyba, że rzucanie w nich brokułami i boczkiem pomoże. To ja jestem pierwsza w kolejce, bo nie dany był mi nigdy foodfight. Owszem nie będe miała problemu z tym, że pacjent wyśle mi wiadomość nawet o 2 w nocy i jak akurat jakimś cudem będę przytomna i skora do odpowiedzi, zrobię to. Pisanie 24h na dobę nie jest tak dużym problemem jak wydzwanianie od 5 do 24. A zdarza się niestety. Nie umiem zrozumieć czemu – czy to kwestia specyfiki zawodu, czy to kwestia nieogaru życiowego i podejścia pacjentów do naszych usług jak do 24 godzinnej opieki. Nie jesteśmy hydraulikami, elektrykami, ślusarzami. Nie jesteśmy też pogotowiem, strażą pożarną czy policją. Dietetyk nie pracujemy 24h, lubi pospać zgodnie z założeniem wpływu snu na zdrowie, lubi też wieczorem napić się wina i nie konsultować pod wpływem. Oczywiście nie ograniczamy kontaktu z pacjentem do sztywnego trzaśnięcia drzwiami w gabinecie, jednak telefony po 19-20 i przed 8 są niepożądane.
Kolejny dzień w gabinecie zbliża się do końca. Od rana pacjenci punktualni, nikt nie zapomniał dzienniczków, ankiety i zadania ładnie wypełnione jutro na spokojnie możesz siąść do pisania diet. Jednak coś z tyłu głowy szepcze Ci, że ten dzień jest za dobry, gdzieś musi czaić się babol. No i ostatnia klientka takiego Ci serwuje.
– Dietetyk kochany, no chudnę tak ładnie i cudnie. Ale koleżanka na specyfikach z H’ameryki schudła 5 razy szybciej!
Nie możesz mnie Pan tego przepisać też? Może też zamówię?
Dawno już nie zastanawiałeś się, skąd Ty do cholery masz dyplom. Może jednak z kinder niespodzianki?
Temat bardzo kontrowersyjny, bo niestety w zawodzie na 100% znajdzie się niejeden dietetyk, dla którego takie pytanko to dodatkowe źródło finansów. Nie chciałabym nikogo posądzać, ale wydaje mi się, ze ten preceder swoje miejsce świetnie grzeje w siłowniach i u trenerów personalnych kołczów żywienia. Nie mając pojęcia o tym, w jaki sposób tak naprawdę środek działa na cały organizm, a nie tylko na gubienie kilogramów i centymetrów (nie)świadomie krzywdzą rzeszę ludzi, która wierząc w cuda leci na to jak mucha do lepu. Czasem na nic są rozmowy z pacjentem, na każdej wizycie wałkowana kwestia zdrowia, bezpieczeństwa, możliwych skutków ubocznych podejrzanych diet, specyfików, czy terapii altmedowych to i tak któryś pacjent wyrzuci je z głowy widząc rozmiar 34 u koleżanki i biceps wielkości arbuza u kolegi. Nie. Nie pytajcie nas o polepszacze.
Nie zgodzimy się na nie, bo dla nas nie jest ważne tylko wasze odbicie w lustrze ale i wątroba, nerki, trzustka, żołądek, krew, hormony, cykl dobowy, układ immunologiczny i odporność na stres. Tak naprawdę waga i wygląd to tylko piękny efekt uboczny poprawy zdrowia i jakości życia.
Krystyna to pacjent szczególny, na każdą wizytę wpada z czymś takim, że trzymasz się krzesła by nie odlecieć w przestrzeń kosmiczną. Dzisiaj też nie zawiódł Cię szósty zmysł. Szkoda tylko, że nie ostrzegł też, że osiwiejesz i staniesz się bezdomny jednocześnie. Krycha dziś radośnie zaanonsowała, że…
Pana dieta Panie Dietetyk jest tak wspaniała, że musiałam się nią podzielić z koleżanką/sąsiadką/połową wsi/Koreą Północą i Południową. Wszystkim dałam ksero!
Gorzej chyba się nie da. Bez kitu co to za pomysł w ogóle?! Jak można być tak bezmyślnym, chamskim i impretynenckim? Jeszcze informując z uśmiechem o kradzieży i bezprawnym rozprzestrzenianiu pracy intelektualnej dietetyka chronionej prawem autorskim? Pomijam już aspekt dopasowania diety do Krystyny a nie połowy stanu Ohaio, pomijam kwestie chorób, leków alergii pokarmowych i innych cudów składających się na rozpisany jadłospis. Rozpowszechnianie czyjeś pracy za darmo, czy odpłatnie jest karalne 😉 Nie dzielisz się lekami od lekarza z koleżanką, nie przelewasz połowy oleju ze swojego samochodu do koleżanki, nie dajesz jej na ślub swojej ślubnej sukienki. Nie nagrywasz też filmów kamerką w kinie, by pokazać je reszcie powiatu, majtek ani męża też nie pożyczasz.
Dieta JEST DLA PACJENTA a nie jego otoczenia. Aby uniknąć takich praktyk dietetycy w regulaminie zawierają punkt o nierozpowszechnianiu i spowodowanymi tym konsekwencjami prawnymi a i tak nagminnie w internecie pojawiają się diety specjalistów, nierzadko za małe pieniądze.
Wielokrotnie zastanawiałam się, jak to jest, ze ludzie szanując swój czas, pracę i pieniądze dodatkowo sami wymagając szacunku od drugiej osoby potrafią tak „luźno” podchodzić do współpracy z innymi ludźmi. Kosmiczne wymagania, oczekiwania, że to dietetyk za niego schudnie/przytyje, brak poszanowania czasu i samej osoby z którą się współpracuje. Czy to tylko moja branża ma ten problem?
Tym oto pozytywnym akcentem czas zakończyć serię Smutów Dietetyka. Liczę na to, że nie zbierze mi się już więcej przykładów na kolejne odcinki już nie zbiorę, choć rzeczywistość miast jawić się chociaż w przeźroczystości jest cholernie szara, smutna i deprymująca. Staramy się traktować pacjentów indywidualnie, słuchać, pomagać, tłumaczyć i budować obraz specjalistów w swoim temacie.
Mam jednak nadzieję, że cykl ten chociaż jedną osobę popchnie do zastanowienia się nad swoim zachowaniem i zacznie szanować dietetyka swego, bo przecież mogła mieć gorszego.
Dodaj komentarz