Minął tydzień, dobrze znieśliście pierwszą część smutów, czyli „Szanuj dietetyka swego, toć mogłeś mieć gorszego”. Zatem czas na część drugą. Muszę powiedzieć, że uderz w stół, a nożyce się odezwą. Kilku z moich własnych podopiecznych zadało mi pytanie: czy to o mnie? Pozwolę sobie odpowiedzieć dyplomatycznie: jeśli czujesz kłucie sumienia, prawdopodobnie sam możesz sobie odpowiedzieć na to pytanie.

Kolejna część Smutów Dietetyka skupia się głównie na komforcie i higienie pracy dietetyka. Polecam zatem sięgnąć po przekąskę z ciecierzycy, kawusię, marchewki czy jajka w majonezie (oczywiście domowym ehheheheh) i oddać się lekturze.

PROBLEMATYCZNE PŁATNOŚCI

Jest wtorek. Drugie księgowanie banku, a na koncie brak wpłat od kilku osób. Zastanawiasz się, czy już dopytywać, czy może poczekać do środy. Patrzysz w kalendarz, czy możesz przesunąć układanie diet dla nich na inny termin. Dobra kij, obejrzysz powtórkę serialu. Przyszła środa. Drugie księgowanie i nic. Dalej nie ma wpłat. Decydujesz się na kontakt z podopiecznym. I pada klasyczne:

-Oj zapomniałem/nie miałem czasu/właśnie miałem robić.

Prosisz grzecznie o potwierdzenie przelewu na maila, żebyś mógł usiąść do pracy. Z trzech dostajesz jedno. Dwa następne w czwartek.

Dietetyk, jak wspomniałam wcześniej, zwykle nie siada do układania jadłospisu zanim dostanie za niego wynagrodzenia. I tak jak ustala z podopiecznym dzień wpłaty za usługę, tak ustala z nim termin jej wykonania. U mnie jest to 5 dni roboczych od ustalonego dnia wpłaty. W poniedziałek wpłata, w piątek wieczorem dieta. Zakładając, że wszystkie przelewy mam we wtorek rano na ułożenie diet mam 4 dni. Jeśli wszystkie wpłaty są na czas.

Ułożenie jadłospisu trwa, czasem wymaga sięgania po książki kucharskie czy naukowe. Czasem wymaga przeliczenia, przeanalizowania nowych badań pacjenta, czy zmian w jego życiu. Nie da się tego zrobić w 10 minut. Zdarza się, że w tygodniu wpłaty dostaję do czwartku, piątek chyba jeszcze nie wystąpił. Nietaktem jest uśmiercenie planowania wydatków i życia dietetykowi przez ograniczenie jego finansów i czasu pracy. Nie sądzę, by podopieczny był zadowolony dostając pracę wykonaną na odwal się. A tak to może się skończyć, jeśli dietetyk jest lekceważony a jego grafik napina się niemiłosiernie nie z jego winy. Bo kto lubi pracować z dedlajnem na plecach?

CZAS ZMARNOWAN, CZAS STRACON

Wydaje się, że skoro przetrwałeś poniedziałek i dotrwałeś do czwartku to jest nieźle. Ostatni pacjent za Tobą, diety przygotowane, zestawienia zrobione i nagle telefon. Dzwoni Grażka. „Kurwa nie, znowu?”

– Panie Dietetyk! Panie Dietetyk! Ja muszę Pana przeprosić, ja wiem, że to trzeci – w myślach warczysz, że siódmy – raz, kiedy przekładam wizytę, ale nie mogę być u Pana jutro o 11, może mnie Pan zapisać na za tydzień?

Świetnie, tego właśnie potrzebowałeś. Na pewno znajdziesz sobie pacjenta na okienko. Przecież to takie proste. W myślach przeklinasz Grażkę i obiecujesz sobie kolejny raz, że to ostatni raz ją przekładasz. Następnym razem powiesz jej, że masz pełny grafik przez rok.

Ja wiem, że wybranie się do dietetyka to wielki krok, bo po pierwsze trzeba przed sobą przyznać, że ma się jakiś problem i potrzebuje kogoś, kto pomoże go rozwiązać. Rozumiem też, że można być zapracowanym, zajętym i ogólnie zawalonym życiem, ale jeśli podopieczny ciągle przekłada wizytę to poza solidnym rozjuszeniem dietetyka, marnowaniem jego czasu, blokowaniem miejsca – pacjent, sam sobie szkodzi. Przedłużająca się dietoterapia, która dzięki ciągłym zmianom terminu nie jest pod kontrolą dietetyka nie będzie działała jak trzeba. Jeśli pacjent ma dopiero zacząć współpracę z dietetykiem to no cóż… sam odwleka swój sukces i nie nastawia do siebie przychylnie źródła tej pomocy.

CIĘŻKIE WSPÓŁPRACE

Puk puk. Pacjent wchodzi do gabinetu. Dzisiaj dzień analizy. Ło Panie, Marian zrzucił 800g w od ostatniego ważenia. Jesteś pod wrażeniem. Niestety Marian nie. Zaczerwienił się jakby, coś sapać zaczął i w końcu z siebie wyrzuca:

-Panie, co Pan. Przecież to jest prawie nic! Ile ja mam zrzucać te kilogramy?

Tempo zrzucania wagi zależy od bardzo wielu czynników. Od rodzaju diety, wagi wyjściowej, wcześniejszych diet, stanu zdrowia, leków, trybu życia, aktywności, używek itd. Jeden pacjent schudnie 100 g w 2 tygodnie, drugi schudnie 2 kilogramy. Nie ma uniwersalnego wyznacznika dla tej sytuacji. Owszem, są „diety”, które szybko wyniszczą organizm i zlecą z wagi, ale zlecą też ze zdrowia i wyglądu zainteresowanego. Poza wagą ważne jest także to, jak zmienia się samopoczucie i wymiary podopiecznego. Waga nie jest wyznacznikiem zdrowia. No i oczywiście bardzo proste, ale jakże prawdziwe stwierdzenie: w tydzień nie przytyłeś w tydzień nie schudniesz. Amen.

Piątek po południu. Wysyłasz diety, zamykasz pacjentów (hehe), ogarniasz chaos na biurku i czekasz aż weekend nadejdzie. Zanim jeszcze to nastanie wpada jedna wiadomość.
– Dziękuję za dietę Panie Dietetyku, mam jednak problem…

Małżowi/sykowi/babce/teściowi nie smakuje dieta, czy może Pan ułożyć inną?…

Najlepiej z – i tu lista ulubionych dań domowników – Dziękuję bardzo. – a Ty nie dziękujesz. Ty nie wiesz, czy masz się śmiać czy płakać. Postanawiasz jednak być radosny i odpisujesz zgodnie z prawdą, że nie, bo dieta nie jest dostosowana do rodziny, a do pacjenta i jego indywidualnych parametrów oraz jego celu. Z uśmiechem klikasz wyślij. Nie ma szans, żeby coś zepsuło Ci weekend.

Podkreślam raz jeszcze. Dieta jest dopasowana indywidualnie do każdej osoby zgłaszającej się do dietetyka. Są dietetycy, którzy uwzględniają życzenia pacjentów co do jadłospisu i wplatają jedną czy dwie potrawy. Jednak o tym powinno się poinformować go zanim zacznie pracę. Wymaganie od dietetyka, by ułożył ten plan na nowo, bo komuś kogo dieta nie dotyczy nie smakuje, nie ma żadnych racjonalnych podstaw i jest niegrzeczne. A wystarczy zapytać, czy rozpisze on dietę rodzinną. Prawdopodobnie dietetyk za odpowiednią opłatą będzie w stanie ułożyć i dopasować dietę do każdego członka rodziny.

Ja z przyjemnością wręcz wplatam ulubione potrawy pacjentów w ich jadłospisy. W razie potrzeby zmieniam je trochę, by je „dozdrowić”. Jeśli podopieczny ma w diecie swoje ulubione potrawy to zdecydowanie łatwiej będzie mu tej diety przestrzegać. A przecież o to chodzi, by było zdrowo, smacznie i skutecznie.

Nadszedł weekend, w przerwie między serialem a wizytą znajomych sprawdzasz maila, bo telefon zakomunikował nowego. To nowy pacjent, minął pierwszy tydzień współpracy i nagle wpada wiadomość pod tytułem „Pytanie”
„Witam Panie Dietetyku, dieta jest bardzo smaczna i w ogóle super się czuję i tak pomyślałam, że może ja

przez trzy miesiące pojem sobie te dwa tygodnie a potem wrócę po następną dietę. Będzie taniej a i tak schudnę.”

Oczywiście, jeśli zapłacisz za każdy tydzień przez 3 miesiące i nie będziesz mieć wobec mnie żadnych oczekiwań jeśli chodzi o efekty – piszesz, ale szybko kasujesz. Informujesz, że to decyzja pacjenta, choć ty jej nie popierasz argumentując lepiej niż swoją obronę. Może w regulaminie warto dodać punkt o ciągłości dietoterapii?

Co my tu mamy? Po pierwsze sytuację wymagającą lekkiej edukacji żywieniowej jednostki. Czasem już sama się gubię w tym co komu tłumaczyłam i czego nie, bo nieraz mam wrażenie, że powtarzam się 5ty czy 6ty raz w danym temacie. Tu także trzeba pięknie podopiecznemu wytłumaczyć dlaczego przyszedł do dietetyka i jakie kompetencje posiada. Po drugie… no pliz. Jak tak można? To jak plucie komuś w twarz za jego pracę i kopanie szczeniaczka. Abonament za telefon czy Lux Med płacimy co miesiąc, niezależnie od użycia.

Siadasz do rozpisania diety Cebulówny. Ostatnio zleciłeś pomiary i prosiłeś o podesłanie aktualnych badań na maila. Przy okazji dołączyłeś też ankietę jak tam samopoczucie i energia ostatnio. Sprawdzasz skrzynkę a tam nic. Decydujesz się napisać do panienki. Ostatnio w takiej sytuacji Sebastiański milczał przez trzy dni i dietę pisałeś na szybko i bez połowy kontrolnych informacji. Tym razem masz farta.

Panie Dietetyku, podeślę wszyściutko jutro raniutko! Pozdrawiam!

No to co, jutro pracujesz po godzinach. Zapisujesz w myśli, żeby zabrać ze sobą kawę z domu,. Przyda się, bo zapowiada się, że następny pacjent do rozpisania diety jest w podobnej sytuacji. Czas wymyślić jak spędzisz w gabinecie te dzisiejsze 2 godziny przeznaczone na rozpisywanie diet. Iść roznosić ulotki, czy w końcu obejrzeć ten webinar ze zrozumieniem?

Układając dietę dietetyk bierze pod uwagę zmiany jakie zaszły w organizmie podopiecznego w czasie trwania dietoterapii. Nierzadko pacjent (szczególnie jeśli chodzi o współpracę online) proszony jest o informację zwrotną dotyczącą samopoczucia, pomiary, wagę, zdjęcia sylwetki. Pacjenci online jak i stacjonarni często dostają ankiety do wypełnienia. Dotyczą one tego czy posiłki smakowały, jak się pacjent czuł od ostatniej ankiety, czy na coś konkretnego ma ochotę. Dietetyka interesuje także co zmienia się w jego życiu – oczywiście chodzi o czynniki mogące wpłynąć na metabolizm, rodzaj czy ilość posiłków. Nowa aktywność fizyczna, forma pracy czy choroby są istotne przy układaniu jadłospisu.

Zaniedbanie tego elementu przez pacjenta także ma wpływ na jakość pracy dietetyka. Spóźniając się z dostarczeniem informacji ogranicza się czas, który będzie mógł poświęcić na nasz jadłospis. Dając mu niepełne informacje stawiamy go w sytuacji, gdzie znów bawi się w klauna żonglera składnikami by wstrzelić się w potrzeby naszego organizmu.

NIEWĄSKIE OCZEKIWANIA

Nowy pacjent to zawsze lekki stres i dreszcze oczekiwania. Komu tym razem pomożesz? Starającej się o dziecko pani prawnik? A może fitnessce szykującej się na zawody? A może matce trójki dzieci, którą dopadło Hashi po matce i cukrzyca po pączku? Szykujesz papiurki, ankiety, zestaw startowy z notesikiem, długopisem z logo Twojej poradni (po 3 latach dorobiłeś się własnych długopisów, czas na kubki i smycze). Pacjent się zjawia. Klasyczna pierwsza wizyta, pytania, odpowiedzi, trochę żartów, trochę strachów i przychodzi do rozstania. Pacjent z niedowierzaniem na Ciebie patrzy i wyrzuca z siebie:

– Panie kochany! A gdzie moja dieta? Za co ja te pieniądze zapłaciłem? W naturalnym domku/życiowej herbacie/kaszance stefana dietę dają od razu, co Pan! Na co ja mam czekać?

Nie czitosy, nie big milk, nie promocja świeżaków. Chyba jednak do ziemniaków dodawali dyplom. Nawet przez chwilę w głowie kotłuje Ci się myśl, by jednak dać mu jakieś kopiuj wklej. Przynajmniej wyjdziesz wcześniej w piątek. Szybko pozbywasz się tej myśli. Jesteś profesjonalistą. 

Szanujący siebie i swojego podopiecznego dietetyk nigdy nie pozwoli sobie na to, by wcisnąć mu dietę, której nie dopasował do jego badań, preferencji i trybu życia. Dla takiego dietetyka podopieczny to jednostka, którą należy zająć się najlepiej jak można. Przygotowany przed pierwszą wizytą jadłospis nie ma prawa być dopasowany do pacjenta zgłaszającego się na wizytę, bo żaden (a przynajmniej żaden znany mi dietetyk) nie jest jasnowidzem. Jeśli ktoś z szuflady wyjmuje spersonalizowany plan bez poznania pacjenta to traktuje go tylko jak maszynkę do robienia pieniędzy. Nikt z nas nie lubi być traktowany przedmiotowo, nikt z nas nie lubi być tylko numerkiem do obsłużenia. Jeśli Twój „dietetyk” jest cudotwórcą jasnowidzem uciekaj od niego jak najszybciej. Przeanalizowanie życia i zdrowia pacjenta, ułożenie planu i naniesienie poprawek to trochę więcej niż ctrl+p i enter. Szanujcie siebie i swoje zdrowie.

Nie masz ostatnio czasu na własną dietę bo zamiast gotować na następny tydzień to wertujesz książki kucharskie i internet. Minęło 3 miesiące od ostatniego aktualizowania listy przepisów, czas wybrać nowe, by diety długoterminowych pacjentów nie znudziły im się za bardzo. Fajnie też pochwalić się na fanpage, że specjalnie dla nich zarywasz nockę i szukasz smakołyków. Git malina, Janusz ostatnio narzekał, że karkówki z grilla z browarem nie mógł zeżreć, więc specjalnie dla niego wygimnastykowałeś przepis na karkówkę marynowaną w piwie z kuskusem i toną warzyw. Janusz dostaje dietę i się zaczyna:
– Panie Dietetyk, ale ja nie lubię warzyw, czy ja nie mogę tej karkówki zjeść samej? Przecież mówiłem, że mogę ewentualnie jeść keczup. I nie mogę tego browara wypić zamiast w nim mięso taplać? A na środę mam wpisanego pieczonego indyka, Panie, wolę golonkę. Nie będę też jadł jajek dwa dni pod rząd, co Pan – przecież cholesterol! Zjem kiełbasę z musztardą bo teść ubił prosiaka. A w sobotę Panie, oszalał Pan? Makaron z kurczaczkiem i jogurtem? Czy ja wyglądam na dupę z siłowni co żyje na sałacie i ptakach?

Nie będę tego jadł.”

To nie żryj – masz ochotę mu napisać i mieć w dupie jego postępy. Nie po to gimnastykujesz się między posiłkami, prowadzisz wywiad i tłumaczysz, czemu golona i browar to zły pomysł, żeby Janusz wybrzydzał jak małe dziecko i podważał Twoje kompetencje. Jeszcze żeby zrobił to raz. Ale nie, ten co tydzień zdziwiony, że nie rozpisujesz mu pizzy, piwa, chipsów do meczu i pół litra w weekend ze śledzikiem, bigosem i bochenkiem pszennego. 

Znów mogę zadać pytanie, po kiego wała pacjent zgłasza się do dietetyka jak wie lepiej? Jak można oczekiwać cudów, jeśli nie wkłada się w to żadnego wysiłku? Znam wiele przypadków, gdzie pacjent uważa, że sama rozpiska powinna go odchudzać. Proszę, wyjaśnijcie mi jak? Skoro dietetyk siedzi z podopiecznym i tłumaczy, dlaczego powinno się jeść to a nie to, czemu w jego wypadku dieta będzie wyglądała tak a tak. I czemu do cholery keczup to nie pomidor. Jeśli zamierza i tak robić swoje i narzucać dietetykowi sposób pracy to może po prostu powinien dać sobie i jemu spokój? Plan ułożony przez dietetyka to (kolejny raz powtarzam) 10% pracy, którą należy włożyć w realizację celu.

To pacjent musi panować nad swoimi zapędami, chcicami, nad ciastem, które wciska matka/babka/sąsiad, nad wyborem między paluszkami z solą a marchewkami z salsą. Skoro dietetyk nie wpisał w plan golonki suto zalanej browarem to miał w tym jakiś cel. Wybrzydzać to mogą (choć to wina rodziców w 90%) dzieci, które najpierw jedzą oczami a potem buzią. I mają kilka lat. Oraz do pełni dorosłego i logicznego myślenia brakuje im kilka lat. Pacjent musi się zastanowić, czy chce efekty, czy kartę dań prosto z taniego baru.

W kwestii wybrzydzających mamy jeszcze jeden, rewelacyjny przykład. Nawet z życia, zakończony brakiem współpracy.

Tiru riru trutu tutu – nowy dzwonek jeszcze nie wkurwia, na razie bawi i wywołuje lekki uśmiech. W ramach przygotowania na to, co może zgotować głos w słuchawce. No i masz: 
– Dietetyk dietetyk, czemu te dania takie skomplikowane? Tu mam ugotować kaszę, tu mam zamarynować mięso i je upiec. Nie lubię smażyć jajecznicy, szczerze mówiąc to nawet

nie mam ochoty stać rano w kuchni i robić sobie sałatki do pracy. Wolę kupować u pana Kanapki.

Oczekuję, że moja dieta będzie kompletnie bez gotowania, ewentualnie mogę wrzucić coś do mikrofali. – Głowę sobie wsadź i zmikrofaluj. Twoje myśli ostatnio są dość zgryźliwe i niegatywne. A przecież kochasz tę pracę. Może czas na urlop? 

No proszę proszę, kolejny raz oczekiwanie, że dietetyk za Ciebie schudnie/przybierze na wadze/wyzdrowieje. Najlepiej by było, gdyby dietetyk wracał z podopiecznym do domu i szykował mu posiłki na cały tydzień/dwa – najlepiej wrzucane do mikrofali i tyle. Nie wiem, czy to wynika z niewiedzy, lenistwa, braku motywacji, czy po prostu nieświadomości. Nie ma szans, by dieta opierała się na gotowych produktach, nie ma też szans, by gotowanie nie zajmowało czasu. Jeśli chce się jeść zdrowo, trzeba poświęcić chociaż 30 minut dziennie na to, by przygotowane posiłki były wartościowe.

Jeśli gotowe żarcie by nie tuczyło i było zdrowe nasza praca byłaby sielanką. Na śniadanie owsianka z torebki, na drugie wrap z pudełka, na obiad kebab, na deser pączek i ciasto, a na kolację KFC. Ale tak to niestety nie działa. Każdy z nas ma obowiązki, dużo do zrobienia w ciągu dnia i tylko od tego jak się sami zorganizujemy takie efekty uzyskamy. Sama wielu pacjentów prowadzę w systemie 2-3-2 takie same dni pod rząd, by zminimalizować czas spędzony w kuchni. Czasem i to okazuje się zbyt wielkim poświęceniem. Włożenie guseppe do piekarnika to 3 minuty, rozumiem, że to łatwiejsze niż usmażenie sadzonego i położenie go na kanapkę. Tylko czy po tej guseppe codziennie za pół roku będzie wiązał buty, czy może jednak lustrzyca?

Gratuluję dotarcia do końca dzisiejszego wywodu. Liczę, że i ta część nie doprowadzi do ataku hejtu i złorzeczeń w moją stronę, bo do końca roku mam dużo do zrobienia, a odwracanie uroków niestety trwa i wymaga specjalistycznych przygotowań – jakieś pełnie księżyca, czarne koguty grające na saksofonie, czy wiosenne kwiatki, na które nie mam szans. Ewentualnie proszę, jak w sieciach telefonicznych, o odroczenie płatności o jakieś pół roku. Komentarze pozytywne też mile widziane.

Już za tydzień część trzecia i (póki co) ostatnia. Stay tuned, szanujcie swój zawód/swojego dietetyka i idźcie w zdrowiu, toć już środa – taki mały piątek. 

See ya!