Jako, że nadszedł ten dzień, ostatni września, koniec marzeń o ciepłej pogodzie i ogólnie panująca jesienna depresja, to czas na podsumowanie minionych 30 dni i rozpoczęcie z przytupem piź.. października. Miesiąc, który tylko oszukuje, że jest ciepło :< blebleble, wiosno/lato wracaj!

Zaczynając od mniej przynudzającej części – rozliczenie z wrześniowych postanowień:
trening crossfit 3 razy w tygodniu – od 7 września pracuję w Crossfit R99 i dzięki temu dzielnie trzymam się tego postanowienia, brawo ja. Pjona! Z plusajem!
– stretching w weekend – no z tym gorzej, przyznam szczerze, że kompletnie zapomniałam o postanowieniu rozciągania weekendowego, ale nadrabiam rozciąganiem po treningu i w czasie wolnym, np. oglądając TV. Dwója jak się patrzy!
– czysta miska 6/7 dni w tyg – można uznać to za zaliczone w 3/4 bo czasem było to i 4 i 5 i 6 dni w tygodniu. Jestem z tego wyniku zadowolona. No i wciąż sukcesy na tle walki z kompulsywnym obżeraniem. Pjona na szynach.
– ziółka 2-4 razy dziennie (w tym Hello Slim po 3-4 dniowej przerwie na początku miesiąca)jako, że nie każdy dzień jest ciepły to pijam tych ziółek nawet więcej. Należy mi się za to pjona z plusajem.
– min. 2 artykuły na tydzień (mimo, że pisanie na telefonie jest trudne, będę się starała – wciąż trzymając kciuki, że mój komputer zmartwychwstanie za sprawą informatyków) – komp zmartwychwstał, dzięki mojemu ukochanemu Drwalowi, który sprezentował mi jego naprawę na rocznicę <3. We wrześniu pojawiło się grubo ponad 10 artykułów, także plan zrealizowany na kolejna pjonę z plusajem.
– nauka gotowania na 3-4 dni i poprawa planowania posiłków (o rany to chyba najtrudniejsze) muszę przyznać, że szczerze zaskoczyło mnie to, że udaje mi się gotować na te 2-3 dni, do 4 jeszcze nie dotarłam,ale zgodnie z zasadami,o których pisałam w artykułach na temat przechowywania żywności (mięso/ryby, owoce/warzywa, pieczywko/sypkie, nabiał/jaja/tłuszcze) przechowywanie gotowych potraw powyżej 3 dni jest nienajlepszym pomysłem. Niechże będzie czwóra z plusem.
– przeczytać 2 książki do końca miesiącaw całości przeczytałam jedną, jestem także w trakcie 2 następnych. Poza tym czytałam artykuły i publikacje na tematy dietetyczne, zaliczam na czwóreńkę 😀

Wychodzi na to, że poza stretchingiem poszło mi całkiem nieźle. Oczywiście mam dla siebie dużą dozę wyrozumiałości, uczę się kolejnych nawyków, staram się ogarnąć rzeczywistość dookoła i przystosować do nowego planu dnia.

Wrzesień był dość intensywnym miesiącem, nauka wstawania o 5:15 i leżenia w łóżku już o 22 nie była (i wciąż nie jest jeszcze) tak łatwa jakbym tego chciała. Wcześniej przesypiałam +/- 7-8 godzin, a teraz od samego położenia się do wyra mam 7:15. A jak wiemy wszyscy dobrze, żeby zasnąć też potrzeba chwili. Tylko raz zdarzyło mi się nie obudzić, ale i tak w pracy byłam na czas.
Udało mi się też wyprosić Drwala by przywiózł mi rowra, dzięki czemu do pracy jedżę i z niej wracam dwoma kółkami. Daleko nie mam, bo tylko 2 przystanki, ale zdecydowanie wolę pokręcić pedałami niż bujać się z tramwajem. Niestety robi się coraz zimniej i ciemniej, więc już teraz ubieram się na cebulkę. Ciekawe co będzie zimą. Póki co zainwestowałam już w rękawiczki. Mam nadzieję, że będą tak dobrze chronić przed zimnem i wiatrem też w te najzimniejsze dni.

Wrzesień to dla mnie miesiąc szczególny z jednego względu. 25tego minął dokładnie rok, gdy w moje życie wkroczył Drwal. Nasz początek znajomości nie zapowiadał nic wielkiego poza spędzaniem czasu oglądając głupoty i gadając jak kumple. Z czasem czułam, że coś jest na rzeczy i mając opory do jakichkolwiek bliższych relacji zaczęłam się bronić jak cholera. Byłam totalnym kumplem, zero kobiecości, do kina poszłam w dresie (tak tak kochanie, „to nie randka”). Potem poleciało jak lawina. Coraz więcej spotkań, coraz więcej rozmów poza barierą, coraz więcej telefonów, nawet w środku nocy (WTF), coraz więcej zainteresowania i instynktu opiekuńczego. Zorientowałam się, że coś jest „nie tak”, gdy bardzo rano, bardzo, robiłam mu kanapki do roboty, żeby nie chodził głodny (mało klasyczne przez żołądek do serca :D). Myśl „co jest kurwa?” męczyła mnie przez cały dzień. Wieczorem (ja uważam, ze z jego inicjatywy, on odwrotnie xD) wyszły z nas całe te  wątpliwości, obawy i lęki przed utratą dobrej relacji tylko przez chwilowe zauroczenie, czy napięcie. Miałam w planach zaproponowanie oficjalnego spotykania na randkach czy innych wynalazkach, skończyło się na tym, ze pół wieczora spędziliśmy przytuleni prawie jak dwie ośmiorniczki i tak oto zaczął się ten cudowny czas w moim życiu. Do teraz czasem zastanawiam się jak to się stało.
A jak spędziliśmy ten wyjątkowy dzień? Najlepiej jak można 😀 Odpoczywając z naszym małym stadem, oglądając film i pałaszując pizzę i ciasto <3 Po tak intensywnym miesiącu nie trzeba nam było nic więcej <3
Zabawny element: pół życia mieszkaliśmy 2 piętra od siebie. 😀 tak blisko a tak daleko 😀

W tymże miesiącu dodatkowym motywującym kopem stała się wizja wyjazdu na święta i Sylwestra do Kanady, gdzie mieszka moja najbliższa rodzina, której nie widziałam bardzo bardzo za długo. Trzy lata temu dwóm mini-me (moje ukochane siostrzyczki) zapowiedziałam, że następnym razem jak się zobaczymy, to będę miała płaski brzuch 😀 a jakoś do te pory jest bardziej piłkowaty niż deskowaty. No to trzeba się zawziąć i płaszczyć. Średnia z nas żartobliwie (ot śmieszek) mówiła na mnie big butt i wiecie co? Zamierzam przyjechać z jeszcze większym 😀 Przysiady, wchodźcie 😀
Miałam już okazję oglądać Kanadę latem, dlatego chętnie zobaczę ją zimą. Drwal do tej pory nie widział jej wcale, sądzę, że zakocha się w tym kraju tak samo jak ja. Jeśli tak będzie to łatwiej nam w przyszłości (jeśli zmusi nas do tego sytuacja) wyjechać i układać sobie tam przyszłość.
Kanada urzekła mnie swoją otwartością. Ludzie tam sa niezwykle mili, uśmiechnięci i pomocni. Na ulicy, nawet po drugiej stronie jezdni, wołali do mnie „Hi Hi!”, zaczepiali pogadać o moich tatauażach, włosach, uśmiechu, pochodzeniu czy nawet o tym jak fajna jest pogoda. Na początku ciągle miałam wrażenie, że coś ze mną nie tak, albo mam coś na twarzy 😀 Ale to tyko wyuczony odruch z naszej rzeczywistości. Jeżeli miałam problem ze znalezieniem odpowiednich słów to Kanadyjczycy oraz innej narodowości mieszkańcy kraju klonowego listka cierpliwie słuchali, pomagali dobrać słowa inaczej, a nawet tłumaczyli znaczenie tego, co wydawało im się odpowiednim. Niezwykle miła atmosfera. Po powrocie do Polski miałam nawyk uśmiechania się do każdego kogo mijam. Niestety „polski wzrok” szybko go zabił.

Rozlałam się dziś jak mleko, jeśli ktoś dotrwa do końca to może sam sobie ode mnie przybić piątkę i wyciąć order z ziemniaka.

Co tam jeszcze zaserwuje na patelni września? Z książek za które wzięłam się we wrześniu skończyłam jedną, do tego całkiem krótką, ale mającą potencjał do stania się stałym elementem mojej potreningowej lektury. „Rozciąganie odprężone” – Pavel Tsatsouline potwierdziło kilka moich przypuszczeń dotyczących rozciągania, a także dało nowe spojrzenie na kilka spraw. Z pewnością opiszę swoje wrażenia po lekturze i jakie efekty przyniosło mi korzystanie z jego rad. Jak każda chyba baba w moich myślach przebiega chęć nabrania umiejętności robienia szpagatu bez łez w oczach. Ja ponad to chciałabym także chciałabym być w stanie zrobić skorpiona na jednej nodze. Póki co na prawej nodze, gdyż nie chcę nadwyrężać i tak niestabilnego samego w sobie lewego kolana. Ale cele są 🙂 Szczególnie, że szpagat to ja ostatnio widziałam w podstawówce.

Naczytałam się o bulletproof coffee znów i jakoś tak mnie naszło, może i ja bym sprawdziła na sobie jej działanie? Już kiedyś piłam, ale nie regularnie. Zwykle przed porannym treningiem. Tym razem zamierzam pić ja cały miesiąc (w zasadzie piję od wczoraj). Problemem może być fakt, że niekoniecznie mogę pić kawę, także może się to skończyć dość szybko. Ponoć bulletproof nie wypłukuje tak magnezu jak zwykła, ale i wczoraj wieczorem i już dziś czuje lekki szczękościsk, czyli pierwsze znaki nadchodzącego nieokiełznania tężyczki. Postaram się zaradzić temu dodatkową porcją magnezu i orzechów.

Uwielbiam moje mikrobicepsiki 😀 strasznie mi było smutno jak przez nieogarnięcie treningowe i intensywność na poziomie żółwia spadły, ale teraz proszę 🙂 wracają na swoje miejsce <3

Czas chyba na plany piździernikowe:
– utrzymanie 3 treniningów cf w tygodniu + stretching lub barbell w weekend (o ile nie będę od świtu do nocy na uczelni)
– potreningowe 20-40 minut poświęcone na rozciąganie do szpagatu i skorpiona
– 1 strict pull-up do końca miesiąca
– 1 przepis, 1 artykuł innego gatunku w tygodniu
– 2 książki do końca października (tym razem się uda!)
– bulletproof coffee challenge – a na koniec miesiąca notka o wrażeniach

No to co, pakujemy wrzesnień i jazda z piździernikiem!
A jakie są Twoje plany?