Ilu z nas na sam dźwięk słowa „statystyka” dostaje dreszczy i emocjonalnej padaczki? Zapewne, włącznie ze mną, stanowimy większość osób potrafiących czytać, bo tych co ich bozia słowa pisanego nie obarczała tym fatum nie liczymy.

Co do liczenia właśnie… jednym ze strachów, które kierowały mną w wyborze tematu pracy magisterskiej były niestworzone historie przebojów statystycznych moich znajomych i z pełną świadomością swojej nieświadomości kalkulacyjnej zaparłam się, że zrobię wszystko by tej statystyki w swojej pracy uniknąć.

No i się udało. Chyba, bo moja promotor milczy, raczej z faktu próby niezamordowania mnie za banialuki, niż z podziwu i braku słów na mój intelekt, ale do rzeczy…

„Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady by dostać Nobla” to zabawna i lekka publikacja (dosłownie i w przenośni), o ile mocno rozbudowane, abstrakcyjne zdania czule łechcą Nasze mózgi, a nie sprawiają, że wołamy o pomstę do bogów prostego przekazu. Janina Bąķ (jak mówi nam to okładka), panga biznesu, komendant komedii, whatever (patrzcież jak przeskoczyłam pół opisu), to jedna z tych osób świata nauki, którą nawet jeśli mówi o rzeczach niezrozumiałych dla większości oczytanego świata to i tak przedstawi je tak mocno obrazowo, że zrozumie je nawet gołąb (i z pewnością, jak ja Wam, przekaże o tym informację innym gołębiom).

Jestem mocną fanką stylu Janiny, bo jak pewnie możecie zauważyć, rezonuje z moim nieogarnięciem stylistycznym. Mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że nie dla każdego przedzieranie się przez dżunglę mowy jest okraszone potem przyjemności, ot nierzadko może to być męcząca przeprawa, dlatego polecam dozowanie „Statystycznie rzecz biorąc” co rozdział czy dwa – co z pewnością wpłynie pozytywnie na odbiór i zrozumienie zawartego w niej tematu. Sama zresztą czytałam ją na raty, by nie przepalić styków mojego przeciążonego rokiem 2020 mózgu.

Bo wbrew pozorom „Statystycznie rzecz biorąc” to książka, która poza bawieniem, uczy. I uwaga, szok, niedowierzanie, uczy zrozumienia statystyki, jej podwalin i funkcjonalności. Janina zgrabnie w zabawę słowem wplata mądrości i definicje tak, że nawet się nie zorientujesz, że się uczysz.

I powiem Wam tak. Przeczytałam, niektóre rozdziały dwukrotnie. Ba, nawet zdaje się zrozumiałam, bo w kilku miejscach hihnęłam mocno, a inne skłoniły mnie do otwarcia (otworzenia?) badań naukowych, które analizowałam i przeanalizowania jeszcze raz słupków i wykresów. Nie czuję się jakoś wybitnie mądrzejsza, ale mam wrażenie, że moja prywatna pochodnia oświaty (kaganek to mocne słowo) jakby przestała nerwowo skikać ogniem i jakby jarzyła ciut jaśniej.

Jeśli nie przekonuje Was do zakupu treść, to może przekonają obrazki? 😉 poza merytoryką i Janinowym piórem pełnym humoru okraszonym anegdotkami w książce znajdziecie także bardzo pluszowe obrazki, wizualizacje przekazu, coby słowo pisane zapadło w pamięć.

Jeśli lubicie czytać o rzeczach ważnych, ale bez napinki to jest to książka dla Was, zdecydowanie. W końcu odpowiecie sobie zgodnie ze stanem faktycznym, czy jednak macie po 3 nogi spacerując z psem oraz jak się ma penis do zarobków, a to przecież niezwykle ważne!

Dlatego klikaj tutaj i jak to szumnie głosi brać – KUP JĄ!!! bo to dobra książka jest, łechce, mizia i bawi, dając złudne poczucie, że aż chce Ci się wrócić na studia i UCZYĆ UCZYĆ UCZYĆ.

Tylko uwaga, bo takich Janin do wykładania nie ma za wielu, ale z pewnością jest jedna. I możesz ją śledzić np na Facebooku czy instagramku, zrób to koniecznie.

A jeśli już jesteście po lekturze, to koniecznie dajcie mi znać, co myślicie o „Statystycznie rzecz biorąc”, chętnie dowiem się, czy i dla Was była to zabawna i wartościowa lektura.

A. No jest coś co mi się nie podoba. Tej cholernej czekolady z okładki nie da się zjeść.