Wielu z nas zdarzyło się w życiu przeleżeć kilka dni, a nawet tygodni w szpitalu i niestety znaczna większość z nas nie wspomina tego pobytu jako najlepszy żywieniowo okres w życiu. Nierzadko, gdyby nie wsparcie bliskich, to wyjście ze szpitala można by porównać do ekspresowej diety redukcyjnej – najczęściej powiązanej z późniejszym jojo. A hospitalizacja nie powinna wiązać się z utratą masy ciała (poza kilkoma konkretnymi przypadkami), a poprawą stanu zdrowia.

UWAGA, będzie długo 🙂 Ale konkretnie!

W szpitalu przechodzimy zabiegi ratujące życie, poprawiające komfort życia, mające przywrócić prawidłowe funkcjonowanie naszego organizmu albo mające na celu zdiagnozowanie problemu, który nas męczy i ustalenia jego dalszego leczenia. Większość tych sytuacji zwiększa zapotrzebowanie energetyczne naszego organizmu, zabiegi i operacje zwiększają zwykle także zapotrzebowanie na białko, które jest niezbędne w prawidłowym procesie gojenia, odbudowy tkanek. Czyli, krótko mówiąc, w szpitalu powinniśmy jeść lepiej, niż jemy na co dzień. A jak to wygląda w praktyce? No sami doskonale wiecie.

Media społecznościowe zalane są zdjęciami czy nagraniami wątpliwej jakości posiłków: spleśniałego pieczywa, pasztetowej, marmolady, szynki z przemiału psa z budą, paciaj mających przypominać jedzenie. No oczywiście, są miejsca, gdzie ludzi się żywi, a nie rzuca im resztki, ale jest ich niewiele. O, między innymi tutaj możecie sobie popatrzeć: Polskie Posiłki w Szpitalach

Jest jak jest

To, że jest źle, nie umknęło uwadze pacjentów i specjalistów. Badanie przeprowadzone w 2019 przez Stowarzyszenie Sieć Obywatelska Watchdog potwierdziło to, co wszyscy związani zawodowo z żywieniem pacjentów wiedzą doskonale – nie dość, że brak przepisów regulujących zasady żywienia zbiorowego w szpitalach, to dietetyków pracujących w placówkach szpitalnych jest niewielu, zwykle ich obowiązki są nieadekwatne zawodowo oraz wykraczają znacznie poza możliwości etatowe zespołu pracowników, a obarczane są nimi jednostki. A cierpią na tym nie tylko osoby wykonujące zawód dietetyka, ale zarówno personel medyczny jak i pacjenci.

Ustawa o świadczeniach opieki zdrowotnej przysługujących pacjentom dość lakonicznie podchodzi do tematu ich żywienia ograniczając się do jednego zdania określającego żywienie jako świadczenie towarzyszące, które powinno być adekwatne do stanu zdrowia chorego. Czyli BLA BLA BLA, trzeba ludzi karmić – i tyle. Szok i niedowierzanie.

O tym, jak problematyczna jest praca dietetyka szpitalnego wiadomo nie od wczoraj. Przecież już w 2008 roku NIK zwrócił uwagę na brak odpowiednich przepisów dotyczących regulacji żywienia, jakości żywności i stawki żywieniowej na pacjenta, co wiąże się bezpośrednio z brakiem ukierunkowania zakresu obowiązków oraz praw pracowniczych dietetyka. Kolejny raport, z 2018 roku, wykazał, że nie zmieniło się w tym temacie praktycznie nic.

Co na to Minister Zdrowia?

Oczywiście, Ministerstwo Zdrowia, wielokrotnie naciskane przez Rzecznika Praw Obywatelskich, przyznało oczywiście, że prawidłowe żywienie jest niezbędne w rekonwalescencji, ale nie widzi ono konieczności stworzenia przepisów, które regulowałyby ten zakres. Wg. Ministerstwa wręcz nie jest to możliwe, by ilość opracowań indywidualnego żywienia dotyczącego różnych chorób ująć w przepisach prawa i to lekarza rolą jest decydowanie o diecie jako elemencie żywienia. Zupełnie wyklucza to rolę dietetyka jako jednego z medyków zespołu diagnostycznego, obarczając lekarza decyzjami, które nie leżą w jego kompetencji, szczególnie że szpitalnie nie prowadzą specjalnych szkoleń dla lekarzy z zakresu żywienia pacjentów, a sami lekarze nie zawsze doszkalają się w tym temacie na własną rękę. I nic w tym dziwnego, gdyż ich obszar działania, także wymagający ciągłego rozwoju i dokształcania, jest wystarczająco rozległy.

Kto powinien decydować o żywieniu?

Żywieniem pacjentów powinni zajmować się dietetycy kliniczni. Po to kształcą się na uniwersytetach i uczelniach medycznych, by wspierając zespół prowadzący i leczący pacjenta, by swoją specjalistyczną dietą wpływać korzystnie na dochodzenie pacjenta do zdrowia. Niestety nierzadko, jeśli już pracują w szpitalu, nie mają na to fizycznie czasu ani możliwości, ponieważ ze względu na brak regulacji dotyczącej zawodu oraz kompetencji zawodowych w ośrodkach leczenia lista obowiązków zawodowych dietetyka w szpitalu jest wręcz kuriozalna i znacząco wykracza poza określone dyrektywami unijnymi i obszary jego działalności.

Jak uregulowane są obowiązki dietetyka za granicą?

Wystarczy sięgnąć do europejskich opisów zawodu, by mieć pewność, ze to co się u nas wyprawia to cyrk na kółkach, a nie poważne traktowanie chorych i specjalistów.

„Dietetycy wykorzystują naukę o żywieniu do opracowywania planów żywieniowych dla pacjentów w celu leczenia schorzeń. Promują zdrowie, ułatwiając pozytywną zmianę w wyborach żywieniowych” – UK (przed Brexitem)

„Dietetycy odgrywają ważną rolę w profilaktyce i leczeniu chorób poprzez propagowanie zdrowej i zbilansowanej diety. Oferują specjalne porady i proponują osobom mającym szczególne potrzeby żywieniowe (sportowcy, dzieci, kobiety w ciąży, chorzy, itp.), zdrowsze wybory żywieniowe. Informują oni szerzej opinię publiczną, poprzez media czy konferencje, o konieczności prowadzenia zrównoważonego stylu życia.” – Szwajcaria

„Dietetyk pracuje częściowo z jednostkami i grupami ludzi o dobrym zdrowiu, jednostkami i grupami pacjentów. Dietetyk udziela porad i wskazówek osobom zdrowym, jak utrzymać zdrową dietę. Dietetyk ocenia nawyki żywieniowe i żywieniowe pacjenta oraz określa jego wymagania w zakresie żywności i składników odżywczych.” – Belgia

A czym zajmuje się dietetyk w Polsce?

Do obowiązków polskiego dietetyka, poza tymi które są logiczne i spójne z jego wykształceniem, należą między innymi:

– kontrola czystości kuchni,
– rozliczenia firm kateringowych,
– planowanie zapotrzebowania na artykuły spożywcze i przekazywanie ich do realizacji,
– nadzór nad przygotowywaniem potraw oraz ich transportowaniem na oddziały
– pilnowanie temperatury i estetyki posiłków
– nadzór i zamawianie wyposażenia oraz sprzętów kuchennych
– kontrolowanie spożycia posiłków przez pacjentów.

Dodając do tego rzeczywiste obowiązki wchodzące w zakres kompetencji dietetyka, takie jak:

– planowanie jadłospisów,
– rozpatrywanie skarg i wniosków dotyczących żywienia,
– przygotowywanie kart z zaleceniami dla pacjentów opuszczających szpital,
– edukacja żywieniowa pacjentów i personelu
– okresowe doszkalanie się w zakresie swojej specjalizacji,

Warunki zatrudnienia to kpina

Można by domniemywać, że nie dość, że dietetyk pracuje na potrójnych obrotach, to jest w szpitalu człowiekiem orkiestrą, który wyrabia kilka etatów jednocześnie. A przecież jeszcze dietetyk powinien znaleźć w czasie tego etatu czas na indywidualne porady dla pacjentów. O których możliwości niestety większość pacjentów nawet nie wie. Bo nikt ich o tym nie informuje. W jednym ze szpitali karteczka z informacją o indywidualnych konsultacjach na tablicy ogłoszeń.

Dodajmy do tego absurd pracy dietetyka w szpitalu polegający na tym, że nie każdy z pracujących zatrudniony jest na pełny etat. Ciężko w te 8 godzin dziennie zmieścić taki nawał nieadekwatnych obowiązków, jak więc zrobić to w krótszym czasie i jednocześnie zapewnić pacjentom profesjonalną opiekę specjalisty? Dietetyk nie ośmiornica, nie da rady robić wszystkiego na raz, w dodatku efektywnie i profesjonalnie.

Niedobór specjalistów chlebem powszednim szpitali

I tutaj spotykamy kolejny problem dotyczący naszej grupy zawodowej. Dietetyków w szpitalach jest po prostu za mało. Pomijając już fakt, że nie każdy szpital zatrudnia dietetyków, to niechlubną normą jest zatrudnianie jednego do opieki nad wszystkimi oddziałami szpitalnymi. Czasem na pełny etat, a czasem, jak już wiemy, nie.

Wśród szpitali zatrudniających dietetyków średnio na jednego zatrudnionego przypada między 51 a 100 pacjentów, jednak są także miejsca, gdzie dietetyk musi zająć się 300, 360, 450 czy nawet 700 pacjentami! Jest to wręcz niemożliwe, by jedna osoba zapewniła opiekę żywieniową tak dużej grupie. Wyobrażacie sobie codzienne zajmowanie się, chociaż setką osób? Przecież doba ma tylko 24 godziny, gdyby dietetyk miał każdemu poświęcić, chociaż 15 minut to musiałby naciągnąć ją do 25 godzin pracy dziennie, samej rozmowy z pacjentami. Teleportując się miejsca na miejsce, nie jedząc, nie załatwiając swoich potrzeb, ani innych obowiązków zawodowych. coś tu nie gra.

Oczywiście są szpitale, gdzie na dietetyka przypada mniej niż 50 pacjentów, są także miejsca zatrudniające 4 czy 5ciu dietetyków, w kilku miejscach w Polsce jest ich nawet powyżej 20 na cały szpital. Ale są to niestety wyjątkowe sytuacje, a powinny być regułą. Niestety, szpitale nie mają obowiązku zatrudniać dietetyków, więc nie dziwne, że tną koszty, ograniczając ilość personelu.

Oszczędności oszczędności…

Koszty szpitalne cięte są nie tylko kosztem ilości dietetyków, ale także kosztem pacjenta, a dokładniej jego zdrowia, które w tym sektorze leży w kompetencji naszego zawodu. Pacjenci, którzy trafiają do szpitala, poza fachową opieką lekarską i pielęgniarską, powinni mieć zapewnioną fachową opiekę żywieniową, bo od prawidłowego żywienia zależy zarówno czas ich pobytu w szpitalu, leczenie oraz późniejsze rokowania w kwestii jakości zdrowia i życia. Wielokrotnie w badaniach udowadniano wpływ żywienia na gojenie ran, kości, na odbudowę tkanek, a także zmniejszenia kosztów leczenia i pobytu pacjenta w jednostce w przełożeniu na jakość diet serwowanych chorym. Niestety jak pokazują dotychczasowe doświadczenia, jedzenie serwowane w szpitalach może nie wspierać organizmów pacjentów w leczeniu, a nawet może szkodzić terapii (niedożywienie białkowe, nieprawidłowe glikemie, niedobory składników odżywczych, soli mineralnych i witamin).

A jakie skutki to niesie?

Niedożywienie spowodowane nieprawidłową dietą w okresie rekonwalescencji skutkuje nie tylko przedłużającym się pobytem pacjenta w szpitalu, co naraża budżet na dodatkowe koszty z tym związane, a także zapełnienie oddziałów i brak miejsc dla kolejnych potrzebujących pomocy chorych. Niedożywienie szpitalne, poza utrudnionym dochodzeniem do zdrowia, ma wiele skutków zdrowotnych, które będą rzutować na dalsze życie pacjenta. Może doprowadzić ono do bradykardii, zaniku mięśni i uszkodzenia mięśnia sercowego, osłabienie kośćca oraz zaburzenia hormonalno-metaboliczne. Dochodzi także do zaburzeń emocjonalnych (trudności w koncentracji, depresja, brak chęci do funkcjonowania). Powoduje ono także bóle głowy, czy omdlenia, których skutkiem mogą być urazy i złamania, które będą wymagały przedłużenia lub ponownej hospitalizacji. Do niedożywienia uszkadzającego narządy wewnętrzne (stłuszczenie wątroby, uszkodzenie śluzówki jelita) oraz wpływającego między innymi na układ odpornościowy może dojść już nawet po kilku dniach po zabiegu u osoby bez chorób przewlekłych. Jaki więc fatalny skutek może mieć ono na zdrowie osób już obciążonych zaburzeniami nie trudno sobie wyobrazić. Niedożywienie szpitalne ma także kluczowe znaczenie w śmiertelności pacjentów onkologicznych, których organizmy nierzadko muszą poradzić sobie z silnymi chemioterapeutykami lub terapiami radiologicznymi. Prawidłowe podejście do żywienia pacjentów ma więc kluczowe znaczenie nie tylko dla budżetu szpitalnego z powodu przedłużających się pobytów jak i dla przeżycia pacjenta i jego dalszego funkcjonowania w społeczeństwie.

Po ile te kanapeczki i paćka ze starego ziemniaka?

Szpitalom nie grożą żadne kary ze względu na nieprawidłowe żywienie pacjentów, ponieważ po prostu nie ma norm ani przepisów regulujących ten zakres, toteż dietetykom pracującym w szpitalach pozostało tylko dostosować się do panujących warunków, niskich nakładów finansowych oraz oszczędności, które można uzyskać z gorszych jakościowo, niepełnowartościowych produktów i próbować poprawiać zdrowie podopiecznych za wsad do kotła (wartość produktów spożywczych na jednego pacjenta) opiewający na zawrotną kwotę średnio 6-8 złotych. Oczywiście są miejsca, gdzie te kwoty są wyższe, jednak to także, jak w przypadku dużych zespołów dietetyków w szpitalach. Są to wyjątki od reguły. Średnia stawka brutto na pacjenta to 16-20 złotych, więc jak widzimy, wsad do kotła stanowi nawet nie połowę kosztów przeznaczonych za żywienie.

Światełko w tunelu?

W lipcu 2019 roku, ogłoszono projekt rozporządzenia programu pilotażowego „Standard szpitalnego żywienia kobiet w ciąży i okresie poporodowym – Dieta Mamy”. Weszło ono w życie pod koniec sierpnia tegoż roku i obejmowało placówki NFZ z oddziałami takimi jak ginekologiczny czy patologii ciąży. Projekt zakładał edukację żywieniową, zapewnienie odpowiedniego wyżywienia oraz dostępu do poradnictwa i konsultacji dietetycznych. Tutaj stawka dzienna została ustalona na 18,20 zł, czyli w górnej granicy średnio stosowanych kwot. Nie wpłynęło to w żaden sposób na poprawę warunków pracy dietetyka szpitalnego, ani na uregulowanie prawnie zakresu jego kompetencji zawodowych oraz norm żywieniowych. I nie wiadomo, jaki będzie ciąg dalszy tego programu, ale na razie nie zapowiada się na jego rozszerzenie.

Dlaczego takie ważne jest, by uregulować ten temat?

Zapewnienie godnych warunków pracy, odpowiedniej ilości personelu związanego z żywieniem pacjentów, zapewnieniem odpowiednich narzędzi pracy oraz prawnych regulacji dotyczących zarówno zawodu dietetyka jak i żywienia pacjentów jest niezbędne do poprawy funkcjonowania ochrony zdrowia i zapewnienia wykwalifikowanych specjalistów, co bezpośrednio przekłada się na ekonomię Ochrony Zdrowia oraz jakość zdrowia pacjentów.

Polski Związek Zawodowy Dietetyków

Dlatego z radością przekazuję Wam informację, że postał (w czym maczałam swoje palce) związek zawodowy dietetyków, PZZD, który ma na celu dobro zarówno specjalisty jak i pacjenta. Liczę na to, że wspólnie uda się nam poprawić warunki zdrowienia pacjentów i pracy dietetyków, którzy jako medycy są wysoko wykwalifikowaną kadrą medyczną. Jesteśmy dla Was <3

TU TU RU TU TUUU Na barykady!

Żeby nie kończyć tak patetycznie, to rzucę jeszcze kilka słów luźniejszych przemyśleń. Sama nie raz byłam pacjentką szpitalną i nie raz zalamywałam ręce nad tym, czym karmi się pacjentów. Gdyby nie rodzina i znajomi odwiedzający mnie i przynoszący wałówkę to wychodziłabym z każdego pobytu kilka kilogramów lżejsza, a na pewno kilka kilogramów „chorsza”. Załamywałam też ręce chodząc na praktyki, widząc to marnej jakości jedzenie, którego czasem nie starczało na porcję, więc dzieliło się na dwa. Albo odcinało kiełki z ziemniaka (NIE WOLNO TAKICH JEŚĆ), czy obierało zwiędłą już marchew. I nie mogłam tego pojąć, że można w cywilizowanym kraju w ten sposób traktować ludzi. Załamują mnie komentarze w sieci „w szpitalu się leczy, a nie żywi!”, bo pokazuje to jak małą świadomość zdrowia i potrzeby jedzenia wciąż mamy w społeczeństwie. Mam nadzieję, że się to zmieni.

A Wy? Jakie macie doświadczenie ze szpitalnym żarciem?