Intemittent Fasting to mój ulubiony sposób odżywiania, moja zawodowa zajawka i mój sposób na kontrolowanie kompulsywnego obżerania w życiu prywatnym. Dlatego też staram się śledzić na ten temat wiele źródeł – najczęściej są to źródła naukowe – jednakże zdarza mi się sięgnąć po publikacje innego typu. Między innymi także dlatego, że właśnie piszę pracę magisterską na ten sam temat, a w publikacjach nienaukowych czasem można znaleźć ciekawe źródła – mimo wszytsko.

W łapki wpadła mi książka wydawnicta Feeria, które współpracuje z Fundacją IO, więc wydawało się legitne. No wydawało i cholernie mi przykro z tego powodu, że taki gniot został wydany w naszym kraju.

Z góry przepraszam wszytskich, którzy nie są przyzwyczajeni do mojego wkurwionego i oburzonego tonu, gdy recenzjuję takie rzeczy. Naprawdę robiłam co mogłam, by co drugie zdanie nie wrzucać kurew i nie posługiwać się tylko złośliwością w moich wypowiedziach.

Gdybym 11 lat temu trafiła na JB Rivesa (a nie mogłam jeszcze), a nie na Dukana to może, ale tylko może, pół roku później nie walczyłabym o oddech i życie w szpitalnym oddziale ratunkowym, tylko schudła „zdrowo”, bo książka założenia ma właściwe w pewnym sensie. Sugestia lepszych wyborów żywieniowych, ograniczenie wpierdalania bez sensu, jednakże obecna na kartach książki węglowodanofobia i niezrozumienie działania ludzkiego organizmu przez autora kazało mi łapać się za głowę praktycznie co strona. I niestety to, że autor jesy miłym, uśmiechniętym facetem, od którego bije radość i szczęście, którego tak bardzo pragniemy, gdy chcemy zmian w życiu sprawi, że osoby trafiające na jego książkę ZAUFAJĄ mu. Bo przecież sprawdził, wie, wygląda. Czemu mu nie ufać, skoro stara się też wytłumaczyć, dlaczego IF a nie coś innego?

Zacznijmy od tego, kim jest autor książki. Cytując za okładką: JB Rives, 34 lata, przedsiębiorca. Swoją metamortfozę zawdzięcza postom przerywanym. Dziś pasją i odkryciami z zakresu odżywiania dzieli się na portalu fasting.fr. Zamieszcza tam: szczegółowe porady, listy zakupów i sesje treningowe.

Co się na początek rzuca w oczy? To kim jest autor. Przedsiębiorcą. Nie dietetykiem, nie lekarzem, nawet nie trenerem. Przedsiębiorcą, który schudł i postanowił pomóc innym. Znany schemat, nie? Na co komu wykształcenie kierunkowe, wystarczy pasja!

Mimo to, wiele osób chętnie go posłucha, bo autor jest sympatyczny, próbuje być autentyczny (co i rusz widzimy jakieś jego zdjęcie, dostajemy prywatną historię) oraz wspomaga go seria historii od czytelników jego bloga, w tym Leili, lat 22, która prowadzi totalnie kanapowy tryb życia unikając wszelkich aktywności a dzień rozpoczynała słodkimi rogalikami prosto z piekarni. Leila zrozumiała jakie spustoszenie sieje w jej organizmie cukier i zrezygnowała ze śniadań i dzięki temu w 2 miesiące schudła 10 kilogramów. Super, prawda? Jednakże nie wiemy z jakim licznikiem stratowała dziewczyna, czy było to 140, czy może 70 kilogramów. Nie wiemy także jak wyglądała jej dieta przed i w trakcie IF. Jedyne co mamy to czas i ilość zgubionej masy ciała, co na moje oko sugeruje piękne jojo w przyszłości, obciążenie wątroby albo szybką początkową redukcję u osoby z otyłością (a do tej przecież nie są skierowane rady autora).

No właśnie, autor już na początku książki ostrzega, że przeznaczona jest dla osób zdrowych, pełnoletnich, które chcą schudnąć. I że należy skonsultować się z lekarzem, w przypadku chorób przewlekłych lub otyłości należy skonsultować się ze specjalistą. Zatem do jakiego odsteka ludzi kierowana jest ta publikacja? Zdrowi, chcący schudnąć? Czy to nie oksymoron? Ja wiem, że się czepiam, bo sama mam pacjentów bez schorzeń przewlekłych chcących osiągnąć konkretną masę ciała, czy obwód w talii, ale takich przypadków jest naprawdę niewiele. Założę się, że po taki tani (27 pln), prosty podręcznik IF sięgnie raczej ta druga grupa – osób schorowanych, otyłuch, zdesperowanych, niż grupa osób zdrowych, szukających ciekawej alternatywy dla swojego sposobu żywienia. Nie lubię takich startów w lekturę, bo od razu włącza mi się czerwona lampka. No ale dobrze, że ostrzega, bo jak wiecie – IF nie jest dla każdego.

Autor podkreśla, że 10 lat analizował jak ludzie utrzymują mase ciała, 10 lat czytał badania naukowe, 10 lat metodą prób i błędów wypracowywał sposób na proste i skuteczne utrzymanie masy ciała. Szkoda, że przez te 10 lat nie znalazł czasu na studia w kierunku dietetyki i zrozumiania działania ludzkiego organizmu – może wtedy nie potrzebowałby 10 lat metod prób i błędów, a wystarczyłą by wiedza z fizjologii organizmu? Nie powiedział też, od jak dawna sma stosuje IF i jest jego specem.

No ale nie bądź Julka, taka hop do przodu, nie bądź złośliwa, pan przedsiębiorca przecież jasno mówi, że nie jest lekarzem i dietetykiem i wszytskiego musiał się nauczyć od początku. Prezentuje nawet swoje przełomowe odkrycia, które już od początku budzą moje wątpliwości w kwestii logiki w nich zastosowanej. Okrycie nr. 1 – „Spadek wagi wynikający z regularnej aktywności fizycznej jest trwały tylko wtedy, gdy po osiągnięciu pożądanego efektu zachowuje się aktywność na dotychczasowym poziomie”. Szok i niedowierzanie. Gdyby jednak autor wiedział, że nie chodzi o ilość treningów, a dzienne zużycie i zapotrzebowanie energii może nie miałby problemu z zachowaniem masy ciała, gdyby po zmniejszeniu ilości treningowych zmniejszył także ilość spożywanych kalorii?

Kolejne odkrycie naszego specjalisty to „zjadanie dużych posiłków przyspiesza metabolizm i powoduje utratę masy ciała”. Autor w tym akapicie wspomina, że nie czuł głodu między posiłkami nawet jak jadł RAZ dziennie oraz dzięki temu zaczął tracić tłuszcz. Widząc coś takiego jako specjalista pierwsze co zauważam to żołte lampki ostzregawcze:
zaburzenia odczuwania działania hormonów głodu i sytości – greliny i leptyny
zaburzenia trawienia spowodowane jednorazowym przeciążeniem żołądka (jego rozepchaniem i intensyfikacją wydzielania soku żołądkowego)
zaleganie pokarmu w żołądku (za duża porcja na raz, problemy z wydzielaniem enzymów trawiennych, przeciążenie narządów)
niedojadanie (nie da się na raz zjeść zapotrzebowania dla dorosłego ćwiczącego fizycznie mężczyzny, nie dziwne, że chudł będąc w wymuszonym deficycie)

IF nie oznacza braku odzcuwania głodu. IF nie oznacza żarcia po korek. IF nie oznacza żarcia cokolwiek i wynagradzania sobie czegokolwiek – jak sugeruje autor w książce.

Kolejna „prawda” głoszona przez autora to: „Post przerywany jest najprostszym i najskuteczniejszym sposobem utraty masy ciała”. Równie dobrze mógłby napisać: głodzenie się oszczędza hajs i sprawia, że schudniesz! Przecież wystarczy TYLKO nie jeść, nie? Tutaj autor wchodzi w dywagację na temat tego, że NIEPRAWDĄ jest, że masa ciała ma ścisły związek z równowagą podaży kalorii, a ich zużyciem – i to jest pierwszy POWAŻNY BŁĄD i ściema, którą sprzedaje nam ta „rzetelna” publikacja. Oczywiście, że nie jest to jedyny czynnik, bo to co wkładamy na nasz talerz (ładnie opisał to dr Parol), jaki jest ładunek glikemiczny potrawy oraz jak wygląda bilans dzienny naszego zapotrzebowania ma ogromne znaczenie, jednak autor sugeruje, że nie ilość energii dostarczonej i zużytej w ciągu dnia ma znaczenie, a to ILE posiłków jesz.

Autor też zaznacza, że on wypróbował tradycyjne metody redukcji masy ciała i przyniosły one KRÓTKOTRWAŁE rezutaty mimo wyrzeczeń – moim zdaniem NIE ZROBIŁ TEGO, nie poszedł do lekarza wykonać podstawowe badania, nie skonsultował się z dietetykiem, który dobrał odpowiedni dla niego plan żywieniowy, jedyne co zrobił to ograniczył jedzenie, zaczął biegać, potem zaczął chodzić na siłownię i jeść więcej, ale rzadziej. To wszytsko.

Następny rozdział to kolejna kompromitacja wiedzy i „rzetelnego” dziennikarstwa autora. Trzyma się schematycznego – tylko 5% osób po diecie utrzymuje masę ciała, kompletnie ignorując fakt, że po osiągnięciu redukcji ludzie pomijając w dietoterapii fazę stabilizacji masy ciała, wracają do starych nawyków oczekując, że osiągnięte zdrowie i sylwetką są jak skała – „wyrzeźbione na stałe, mogę znów sobie odpuścić, a za 10 kilogramów znów poredukuję”. Autor wykazuje się brakiem zrozumienia problemu, jedynie ataktując „cudowne diety” – nawet nie precyzując co ma na myśli – dopasowany do zdrowia plan żywieniowy, czy może dietę z Vitalii lub Pani Domu? Ino wspomina, że chodzi o te modne diety, które są na fali kilka lat, a potem się o nich zapomina. Czy przypadkiem IF nie jest także takim „modnym” modelem żywienia, o którym łatwo można zapomnieć? Czy człowiek, który 10 lat zgłębiał wiedzę na temat metabolizmu i odżywiania może z pełną świadomością swoich słów napisać: „Po powrocie do normalnej diety tyjemy na nowo”? Dlaczego nie ma ani słowa o tym, że po osiągnięciu należnej masy ciała należ stopniowo zwiększać ilość spozywanych kcal, by dotrzeć do swojego zapotrzebowania i ustabilizować metabolizm? Wg autora istnieją tylko diety niskokaloryczne, albo IF?

Bardzo, ale to bardzo podoba mi się stwierdzenie: Sam wiesz co dla Ciebie dobre – ponieważ uważam, że nasze organizmy są mądrzejsze od nas. I zgadzam się z tym, że instynktownie jesteśmy w stanie określić ile powinnismy jeść. Ale możemy zacząć słuchać tego instnktu dopiero wtedy, gdy mamy pewność, że nie mamy zaburzeń hormonalnych, że odżywiamy się zdrowo, że nasza dieta jest różnorodna, że nie zastępujemy sobie jedzeniem braków w innych potrzebach psychofizycznych, że mamy kontrolę nad własnym ciałem i umysłem, a świadomość siebie wynika ze znajomości własnych słabości, a nie tylko z zachcianek. Bo skoro wiemy sami co dla nas najlepsze to dlaczego nasze oeganizmy wołąją o pizzę, czekoladę, browara i oglądanie seriali do 4tej w nocy, a nie o rukolę, stek z chudej wołowiny, 10 km biegu i sen w rozsądnych godzinach? Czyżby nasze instynkty lepiej wiedziały niż medycyna?

Nie. Po prostu większość z nas nie jest w stanie rozpoznać sygnałów płynących z własnego ciała i pierwszym przykladem z brzegu niech będzie PICIE WODY. Jak często Wasze organizmy wołąją o wodę, a jak często „macie chętkę” na soczek, colkę, herbatkę czy inny napój? Organizm potrzebuje wody, reszty potrzebuje nasza psychika 🙂

Autor bardzo trafnie opisuje mechanizmy jakie zaszły w produkcji żywności przez ostatni wiek, doskonale operuje wiedzą na temat rozwoju przemysłu spożywczego, walki z tłuszczem, który został zastąpiony cukrem i aromatami, świetnie orientuje się w faktach wytrcania witamin i składników mineralnych przy zwiększaniu bezpieczeństwa oraz dootępności żywności – jednakże mam wrażenie, że to rozdziały mają na celu tylko wypełnienie tej małej książeczki – nie mają nic wspólego z IFem, z badaniami na temat jego wpływu na organizm, nie wnoszą do tematu nic więcej jak kolejny raz straszenie nas tym, jak to przemysł wpędził nas w nadwagę i otyłość. Jakbyśmy wszyscy byli krowami bez własnej woli i jedyne co mogli robić to brać z półek przetworzone produkty spożywcze. Kolejne naście stron, których celem jest upewnić czytelnika, że NIE JEST ODPOWIEDZIALNY za swój stan nadwagi – bo przypominam, książka jest kierowana tylko do osób ZDROWYCH.

Przepraszam, za kolejne czepialstwo, ale to już mnie rozbawiło do łez: „Cukry obecne w owocach nigdy nie łączą się z tłuszczami” – i awokado właśnie poszło popełnić seppuku. Węglowodany z orzechów tak się zawstydziły, że od razu spadła ich kaloryczność. Dobra no, orzech to nie owoc, ale awokado już tak 😉 Wspomniałam, że autor w kolejnym zdaniu jako przykład wytrawnego tłustego jedzenia podał… awokado?

Moim zdaniem książka powinna nazywać się: Dlaczego tyjemy według JB Rivesa, przedsiębiorcy na IFie. Przemyślenia i półprawdy. Autor sprytnie operuje „faktami”, straszy nas zalecaniem jedzenia pięć czy nawet sześć razy dziennie od którego z pewnością przytyjemy, przytacza skrajne badania sprzed II wojny światowej, których jakość jest po prostu wątpliwa, zasiewa ziarna półwiedzy w głowie czytelnika, który z założenia o odżywianiu ma wiedzieć jeszcze mniej niż sam JB Rives. Przytacza bardzo niebezpieczne badania sugerujące, że organizm jest w stanie radzić sobie bez jedzenia (w założeniu bez dostarczania energii w fiormie kcal) nawet rok pod opieką lekarza. Mam wrażenie, że autor zafiksował się tylko na kwestii energii – zupełnie pomija wartość witamin i składników mineralnych w swoich dywagacjach. Uproszeczenia, z których korzysta są potencjalnie niebezpieczne dla zdrowia.

Kolejna rzecz, która rzuca mi się w oczy to perojatywne opisywanie klasycznego modelu żywienia. Jesz 4-5 razy dziennie? Wiadomo, że dlatego rano wstajesz zmęczony, kilka godzin po posiłku jesteś głodny i to właśnie dlatego nie masz siły, bo na klasycznej diecie jedyne opcje żywieniowe to rano szklanka soku i kawa ze słodką bułką. W ciągu dnia, jeśli nie jesteś na IF, to lunch w knajpie kończy się spaniem, a potem podjadaniem ciastek i podjadaniem w czasie gotowania. A potem wiadomix, drzemeczka – innej opcji nie ma. Bardzo niefajnie, że IF nazywany jest tutaj trybem naturalnym – sama jestem zwolenniczką teorii, że jedzenie w oknie żywieniowym jest bliższe naszym pierwotnym sposobom odżywiania, ale używając tutaj słowa „naturalny” autor w głowie poczatkującego w żywiniu czytelnika buduje prosty obraz – jem 4-5 razy dziennie, jem źle bo nienaturalnie.

Autor sugeruje nam także, że wzrost stężenia glukozy we krwi jest szkodliwy i DLATEGO organizm wytwarza insulinę, by wchłonąć nadprogramową energię. Czyż to nie jest wykazanie się niewiedzą? Przecież insulina to hormon, której jednym z zadań jest poinformowanie komórki, że pomiom glukozy wzrósł i czas na szamanko (komórki otrzymuja informację od insuliny przyczepiającej się do receptorów insulinowych, że u drzwi stoi glukoza i czeka na wpuszczenie do środa, by zostać wykorzystana do wytworzenia energii – pięknie obrazuje to poniższy gif:

żródło: internet, gimphy – jeśli znaczie oryginalne pochodzenie poproszę o informacje, chętnie je tu udostępnię

Autor pomija także wpływ białek i tłuszczy na syntezę insuliny, jakby nie miały tutaj żadnego znaczenia. Próbuje także wprowadzić nas w świat innych hormonów, także po łebkach. Opowiada o leptynie (hormon sytości) pomijając jej antagonistę – grelinę, pomija zupełnie oddziaływanie białek i tłuszczy w diecie na jego produkcję, nie wspomina, że węglowodany proste nie zwiększają uczucia sytości jednocześnie sugerując, że to ich spożycie jest problemem insulinooporności. Pomija całkowicie rolę błonnika (a to także węglowodany!) rozpuszczalnego i nierozpuszczalnego i ponadto, cytuję: „skoro celem jest redukcja masy, nalezy skończyć z ciągłym dostarczaniem sobie węglowodanów. I kiedy mówię o węglowodanach, mam na myśli wszystkie formy cukrów, zarówno te pochodzące z produktów skrobiowych (makarony, ryż…), jak i glukozę, fruktozę i biały cukier spożywczy dodawany do kawy lub wypieków.” Pogrubienie także pochodzi z cytowanego fragmentu.

Nie chcę tuaj rozpisywać każdego fragmentu, w którym autor pisze banialuki, jednakże pisząc, że glukoza dostarczona z pożywieniem może być bezpośrednio wykorzystana przez komórki, a fruktoza musi najpierw przejść przez wątrobę sugeruje, że autor nie ma pojęcia jak wygląda wchłanianie składników odżywczych w jelicie, pomija zupełnie transport składników odżywczych żyłą wrotną, inny szlak metaboliczny fruktozy (która niejako wymusza na wątrobie pierwszeństwo metaboliczne i wchłaniana jest do krwioobiegu za pomocą dyfuzji, a nie transportu aktywnego). JB Rives wie, że gdzieś dzwonią. Ale nie jest pewny, w którym kościele. Prawidłowe założenia o zmniejszeniu wydzielania okołoposiłkowej insuliny i uwrażliwieniu na jej działanie komórek miesza z nieprawidłowymi zalożeniami funkcji węglowodanów i działania układu pokarmowego (wchłaniania, przetwarzania i wykorzystania zapasów energii). Dodajmy do tego sugestię, że natolatki mogą się bezkarnie objadać, bo rosną wzwyż a nie wszerz i mamy mała tragedię dietetyczną na tacy.

UWAGA! Autor sugeruje także, by zwiększać w organizmie poziom hormonu wzrostu za pomocą wprowadzania się w stan HIPOGLIKEMI, która jest NIEBEZPIECZNA dla zdrowia i ŻYCIA. Ale przecież wystarczy tylko „wydłużyć okresy głodówki”. O ile proponuje? Tego już nie powiedział, ale mój umysł małego grubasa wyciąga rączkę do odpowiedzi: do zera do zera! Nie będziesz żarła Dżuls, to będziesz szczupła jak pan Rives! Na pytanie: dlaczego tyję? dostajemy prostą odpowiedź: „Jeśli twoje ciało wciąż robi zapasy (przybywa ci kilogramów) to znaczy, że okresu postu są zbyt krótkie, a okresy sytości, czyli magazynowania – zbyt długie.” To na pewno nie wina tego, że jesz nadprogramowe 400-600 kcal dziennie, nope, niet, nada.

Jesteśmy na 80tej stronie tego wspaniłego przewodnika po świcie IF. Jak na razie zero wartościowych informacji dotyczących przygotowania do postu, sposobu odżywiania, zalet i wad IF, choćby rodzaju postu okresowego, o którym mówi autor. No ale przed nami jeszcze drugie 80 stron. Idziemy dalej z wnioskiem, że insulina to hormon tycia, a glukagon to hormon chudnięcia.

Oho, wywołałam wilka z lasu 😉

No dobra, doszliśmy do zalet – dokładnie tych, które skłoniły mnie ku postom okresowym:
– obniżenie poziomu insuliny w organizmie
– poprawa panelu lipidowego
– poprawa poziomu adrenaliny, glukagonu, hormonu wzrostu
– poprawa ogólnego stanu zdrowia
– poprawa koncentracji
wymienia tutaj także autofagię, tak propagowaną przez choćby zwolenników postu dr Dąbrowskiej – jednakże nalezy pamiętać, że autofagia jako proces została zbadana i udowodniona na drożdżach, organizmach jednokomórkowych. Za pewnik autor bierze badania, które wyniki są niejednoznaczne, a badania na zwierzętach traktuje jak badania na ludziach. Rozdział zalet jest mocno tendencyjny i ma.. 4 strony. I oczywiście ani słowa o chociażby takich efektach ubocznych jak początkowe bóle głowy, jak hipoglikemie, jak nietsrawność, jak problemy z zaparciami, jak zahamowanie przyrostów masy mięśniowej.

90ta strona książki, autor dopiero teraz sugeruje, że przedmiotem jego rozważań jest post 8/16 – dlaczego zatem w przytaczanych wcześniej przykładach i badaniach powołuje się na ADF – alternate day fasting, czyli post co drugi dzień (spożywanie 20-50% zapotrzebowania naprzemiennie z dniami spozycia całkowitego zapotrzebowania)? Czemu także dwie strony dalej opisuje 24ro godzinne głodówki w ramach diety „oczyszczającej”? Czym jest ta dieta oczyszczająca, mająca zapewnić nam detoks (z czego?) już nie tłumaczy. Za to serwuje nam informację, że dzień (!) postu 50/50 zapewni nam ubytek 100-200g (!!) tkanki tłuszczowej (!!!) – czyli tyle samo ile zapewni nam miesiąc joggingu. Zacytuję wam fragment, coby nie było, że wyciągam z kontekstu.

Żeby lepiej zobrazować efekty odchudzające oczyszczającej diety IF, wyobraź sobie, że jeden dzień takiego postu to spadek wagi, który osiągnąłbyś po miesiącu biegania z częstotliwością dwóch razy w tygodniu, czyli ubytek 100-200 g czystego tłuszczu.

JB Rives, „Dieta IF, Post Przerywany”

Czy ja dobrze rozumiem, że po tygodniu będę lżejsza o 300-600g czystego tłuszczu (brudny zostaje w środku, a co ;))? Niestety autor nie podaje tutaj źródła swoich badań czy analiz – jakoś mnie to nie dziwi.

Cieszy mnie wspomnienie, że po ok 30 godzinach bez posiłku zaczynamy zużywać własne zapasy białka do wytwarzania energii, jednak czy każdy na pewno zauważy to jedno ostrzegawcze zdanie?

Autor jada 2 posiłki dziennie, wyraźnie pisze o nieodczuwaniu głodu, sugeruje, że spokojnie można pomijać posiłek, ba skracać okno żywieniowe kompletnie ignorując fakt rytmu dobowego, pracy tarczycy, wydzielania hormonów niezależnego od posiłków, wydzielania soków żołądkowych o czym już wspominałam wyżej, zdolności żołądka do trawienia, zdolności wchłaniania jelita i jego perystaltyki. Jakby można było oczekiwać od żołądka i jelit tak samo efektywnej pracy przy trawieniu i wchłanianiu posiłku objętości 500 ml a 1500 ml.

Stosowanie IF wg założeń z książki:

Według autora IF można stosować na dwa sposoby, albo oba na raz:

  1. Całodzienna dieta IF: codziennie jesz posiłki w 8-godzinnym oknie (lub krótszym)oknie żywieniowym. Im bardziej skracasz fazę jedzenia, wydłużającym tym samym fazę niejedzenia, tym skuteczniej chudniesz.
  2. Oczyszczająca dieta IF: jeden do trzech razy w tygodniu robisz sobie 24-godzinne przerwy od jedzenia.
  3. Możesz stosować obydwie metody na raz, a także – w przypadku postu codziennego – przedłużać fazę niejedzenia, gdy nie jesteś głodny.

Kolejny rodział przedstawia nam raz jeszcze zalety IF, tym razem tak, byśmy na pewno mieli poczucie, że to sposób idealny dla nas. Wiemy już jaki ma pozytywny wpływ na nasze zdrowie, ale zyskujemy czas, pieniądze, spokój ducha i ja się totalnie z nimi zgadzam. IF to świetny sposób na zorganizowanie swojego odżywiania tak, by nie stanowiło najważniejszego elementu naszego życia – co wielu osobom utrudnia zmianę nawyków. Ciągłe myślenie o jedzeniu nie pomaga w ograniczeniu spożycia czegokolwiek, a IF daje takie poczucie spokoju i wolności, ale o zaletach i wadach IF moim okiem napiszę kiedy indziej.

Zasugerowano, by przygotowując się do IF skracać okno o jedną godzinę tygodniowo. Ja także uważam, że to jest najlepszy sposób adaptacji organizmu do tego sposobu odżywiania, jednakże nie podzielam jego entuzjazmu do jedzenia tylko dwa razy dziennie – kolejny raz za przykład dam tutaj biedny żołądek wypchany po korek. Łatwiej rozłożyć dzienne zapotrzebowanie 2000-3000 kcal na 3 posiłki niż na 2. Zapewniam, że zjedzenie odpowiedniej ilości warzyw, węglowodanów złożonych, tłuszczy i białek nie jest tak łatwe – szczególnie, że cała ta grupa pokarmów syci.

Nie sugerowałabym także czytelnikom, że hipoglikemia to dobry objaw i organizm się przystosuje. Niższy, niż normalnie poziom glukozy we krwi na początku adaptacji do IF jest normalny, ale nigdy nie są normalne hipoglikemie i w wypadku ich wystąpienia należy wydłużyć okno żywieniowe i poświęcić więcej czasu na przystosowanie się do tego modelu żywieniowego, albo (w wielu przypadkach to jedyna słuszna opcja) zrezygnować z IF i dopasować ilość posiłków i ich rodzaj do wyników badań – skoro mamy słuchać swoich organizmów, róbmy to.

Nie porwałabym się także na sugerowanie, że brak odczuwania głodu przed otwarciem okna żywieniowego to coś dobrego i pozwala na przesunięcie okna żywieniowego na późniejszą godzinę i dążenie do jednego posiłku dziennie. Czy mogę nie wspominać kolejny raz o mocach przerobowych biednego żołądka? O tym, że od jego powerzchni, która z rozciąganiem będzie się zwiększać, zależy wydzielanie hormonów głodu i sytości?

Nazywanie zaniknięcie odczuwania głodu w godzinach porannych udopornieniem na kompulsywne odżywianie mogę nazwać sporą gafą, jednak:

„Jeżeli brakuje ci śniadania (…) możesz: (…) cofnąć się do modelu odżywiania sprzed stosowania diety IF, zachowując jednak wyższe standardy żywienia, Może się jednak zdarzyć, że po pewnym czasie znów przytyjesz, wróc wtedy na jakiś czas do IF, aby skorygować wagę. Jesteś zawodowcem, nie powinieneś mieć z tym problemu”

JB Rives, „Dieta IF, Post Przerywany”

to w mojej opinii po prostu ukrywanie efektu jojo źle dobranego modelu odżywiania do naszych potrzeb. IF nie jest dietą cud i pisał też o tym wymieniony już przeze mnie wcześniej dr Parol, nie ma modelu odżywiania dla każdego. Zastanawiam się, czy autor miał na myśli zawodostwo w ciągłm „byciu na diecie” i wahaniach masy ciała. Bo jeśli tak, to jednak nie kieruje swojej książki do osób zdrowych.

Według wskazówek, jeśli osiągnę docelową masę ciała (kto ją ustala? ja? organizm?) mogę kontynuować lub nie kontynuować bycia na IFie i nie będę mieć problemu z utrzymaniem swojego efektu. Czy zatem niezależnie od tego ile jem będę chudła dalej kontynuując? Czy jeśli będę jadła jeden duży posiłek, ale nie będzie on zawierał 100% mojego dziennego zapotrzebowania przez kilka miesięcy, nie zmuszając się do jedzenia bo nie będę czuła głodu to schudnę, czy dalej będę utrzymywała docelową masę ciała? Książka ta w nieodpowiednich rękach może doprowadzić do powaznych zaburzeń odżywiania takich jak np. anoreksja albo obżarstwo.

Książka napisana jest w ciekawy i przystępny dla odbiorcy sposób, autor zwraca się bezpośrednio do czytelnika, jakby byli kumplami.W bardzo prosty i obrazowy sposób przedstawia wiele rzeczy, w których w większości mówi półprawdy, czyli informacje, w których coś jest na rzeczy, ale nie do końca tak jak to przedstawia autor (chociażby przykład insuliny).

Autor ma nas raczej za kanapowca, człowieka, który nie ma czasu na ćwiczenia, a przecież (chyba według niego), jak wspomina, piramida zdrowia jest dla osób aktywnych fizycznie codziennie przez 30 minut. Sam jest człowiekiem ćwiczącym intensywne treningi interwałowe HIIT 3 razy w tygodniu, jednakże zapewnia nas, że dzięki tej tej metodzie zgubimy 3-5 kg w miesiąc. Zachęca nas dodatkowo zdjęciem swojej przemiany ze zgarbionego chłopaka z zagubionym spojrzeniem w pewnego siebie, wysportowanego faceta z zadziornym oczkiem. Co gdybym była 10 lat wiedzy młodsza? Kupiłabym to, nie zastanawiałabym się w sumie nawet nad tym, że na zdjęciu przed nie miał nadwagi. W końcu autor to mój kumpel, który na nieduże pieniądze pokazuje mi jak prosto mogę zmienić swoje życie i to w tak totalnie prosty sposób – po prostu nie jeść. No i jeśli jestem zdrowa. Lecz nigdzie autor nie zachęcił czytelnika do wykonania badań, choćby podstawowych, przed zmianą sposobu odżywiania. No chyba, że jesteśmy chorzy, to wtedy mamy się skonsultować w lekarzem. Ile ze znanych wam osób z chorobami przewlekłymi (codziennie leki) na pytanie czy są chorzy odpowiada: zdrów jak ryba! Ja znam ZA WIELE takich przypadków.

Publikowana w książce histioria czytelnika (ze zdjęciami) mającego 140 kilogramów na liczniku na starcie, to chyba strzał w kolano autora i wydawnictwa? 140 kilogramów to otyłość, otyłość to choroba, dlaczego zatem jest jako przykład w tej właśnie publikacji? Czy to nie zachęci osoby zdesperowanej do spróbowania, mimo ostrzeżenia? Reszta historii opatrzonych zdjęciami mogłaby podejść pod kategorię, o której pisałam w poście o płaskim brzuchu, jednakże zgadzam się w tym, że IF pomaga w rozsądnym do niego podejściu wyregulować masę ciała i zredukować kilka centymetrów tu i ówdzie. W końcu między innymi z tego powodu jestem fanką tego sposobu odżywiania od kilku lat.

Tuczące węglowodany

Nie do końca rozumiem niechęć autora do „cukrów”, którymi określił wszystkie węglowodany. Wspomina, że IF ma wpływ na układ hormonalny w organizmie, a pomija istotny fakt roli w węglowodanów w prawidłowym funkcjonowaniu tarczycy, za to przypisuje węglowodanom zaburzanie spalania tłuszczy, cokolwiek to znaczy.

Wspominałam o półprawdach i oto jedna z nich: JB Rives proponuje jedzenie większej ilości warzyw kosztem produktów skrobiowych „(makarony, ryż…)”. I jak ważne jest by w naszej diecie znalazło się dużo warzyw bogatych w składniki mineralne i witaminy, tak zawartość produktów zbożowych ma także kluczowe znaczenie ze względu na błonnik nierozpuszczalny, czy witaminy z grupy B. Autor zaleca produkty skrobiowe osobom trenującym, po treningu mogą zjeść „nawet produkty skrobiowe o wysokim indeksie glikemicznym, takie jak biały ryż czy ziemniaki.” Jakiż to zwrot akcji! W czasie regeneracji zaleca trenującym „dobrą skrobię”: bataty, buraki, marchew, owoce.

Posiłek wg JB Rivesa

Gdybym miała skomponować swój posiłek na podstawie tego, jak komponuje posiłek w ciągu dnia autor to zjadłabym:

  • porcję białka wielkości dłoni (ok 250-300g mięsa, sera chudego, 3-4 jaja (raczej nie zamieniłabym tego na białko roślinne, ale tu mogłaby byc jeszcze puszka fasoli)
  • pół talerza warzyw (oho, słyszę śmiech Insulinek, które tyle warzyw jedzą 3-5 razy dziennie), bo miało być dużo i solidnie
  • 1-2 pięści batatów, marchewek, buraków, a w dni treningowe ryżu i ziemniaków
  • tłuszcze w dowolnych ilościach, orzechy i ser (mmmm gouda w kostce już czeka <3).

A między posiłkami, gdybym zgłodniała gorzka czekolada lub owoce. (??) Oczywiście od czasu do czasu, choć przyznam, że trochę mi się nie zgadzały obliczenia w głowie jak dotarłam do tego fragmentu w książce i musiałam go przeczytać kilka razy. Między posiłkami miała być kawa i herbata, bez kalorii, a tutaj proszę. Tak samo jak fragment, w którym autor leki, które nie mogą być brane na pusty żołądek proponował popijać oliwą.

Zastanawiam się, czy podana przez autora ilość (on zjadłby 2x więcej mięsa jako mężczyzna) to ten jeden czy te dwa posiłki w ciągu dnia, o których wspominał. Nie do końca jest to dla mnie jasne, ale zatem autor zjadałby na jeden posiłek około 1300-1600 kcal (600g polędwicy, 500 g warzyw na patelnię, 4 łyżki oliwy, 50 g sera). Rozumiem, że brak węglowodanów złożonych może pomóc w zjedzeniu takiej ilości jedzenia na raz, jednakże są one niezbędne w diecie i mam nadzieję, że nie muszę was do tego przekonywać. Jeśli są to dwa posiłki w ciągu dnia zapotrzebowanie kaloryczne autora być może jest spełnione, jeśli jeden – no nie.

Na końcu książki mamy sekcję pytań i odpowiedzi, gdzie niepokojącym jest pytanie o co to zrobić, by chudnąć szybciej. Czy autor tłumaczy tutaj, że nie powinno się za szybko redukować? Że można przeciążyć wątrobę i doprowadzić do jej uszkodzenia? Nie, autor sugruje wydłużenie postu lub dodanie 24 godzinnych okresów postów „oczyszczających” by przyspieszyć redukcję. Czyli zgodnie z zaleceniami książki w skrajnych przypadkach wypada nam 30 godzin postu (max) z jednym posiłkiem. Jest to mocno niepokojące.

Ja wiem, że to już moja złośliwość, ale muszę wspomnieć o piciu kawki w ramach prewencji odwodnienia. Napój moczopędny, na odwodnienie raz! 🙂 Eh, dzwony, dzwony. Powąchajcie swój mocz po 3 kawach do południa, bez wody (kawa przecież wystarczy). Mam nadzieję, że to będzie jednorazowy wksperyment z waszej strony i każde espresso lub czarną popijecie szklanką wody dla wyrównania.

Nie jestem lekarzem, ale…

Pamiętacie, że publikacja ta skierowana jest do osób zdrowych? No to mamy tutaj perełkę, pytanie osoby chorej na cukrzycę typu 2, o to czy może stosować IF, bierze lekarstwa. Autor odpowiada:

Nie jestem lekarzem, nie mam więc kwalifikacji, aby polecać ci zmianę diety.

Bardzo ładnie, prawda? Niestety nie na tym zakończył:

„Wszytsko co napiszę poniżej powinieneś omówić z lekarzem. Intermittent Fasting to ciekawa metoda, szczególnie gdy łączy się z ograniczeniem spożycia węglowodanów. Mogę Cię tylko zachęcać do zmniejszenia udziału cukrów w diecie (bez względu na indeks glikemiczny produktów). Jeśli rano nie możesz wziąć lekarstwa na pusty żołądek wybierz niesłodzony jogurt naturalny pełnotłusty. (…) Zacznij od zastąpienia śniadania jogurtem naturalnym i zmniejszenia udziału węglowodanów w dwóch następnych posiłkach. Schudniesz, a całkiem możliwe, że uda ci się odstawić kilka lekarstw (po konsultacji z lekarzem oczywiście). Jeśli ten etap nastąpi będziesz mógł wycofać poranny jogurt i przyspieszyć spadek wagi.”

Ile znacie osób, które zrobią to co napisał po „mogę cię tylko zachęcać”, a pominą „skonsultuj z lekarzem”? Jestem zawodowo przerażona, że coś takiego znajduje się w książce mającej uczyć zdrowego podejścia. Cukrzyca to nie jest katar, to poważna choroba, w której odstawienie leków i nieprawidłowa dieta są realnym zagrożeniem dla życia.

Książka kończy się przypisami, z których sama kilka co ciekawszych badań zamierzam przeczytać i upewnić się, o co chodziło autorowi, gdy je przytaczał, bo czesto było to dość zagmatwane i niezrozumiałe – ba liczę, że będę mogła część z nich wykorzystać jako źrodła we własnej pracy magisterskiej na temat Intermittent Fasting. Jednakże samo zaplecze źródeł nie jest i nie powinno być potwierdzeniem wiarygodności książki, ale niestety będzie – bo 54 publikacje to solidne zaplecze, na pewno numerycznie, może nawet merytorycznie – ale niestety, przedstawienie tych faktów przez autora jest już mocno wypaczone.

Dziękuję, że dotrwaliście do końca mojego oburzenia i liczę, że dzięki tej recenzji po książkę sięgnie mniej osób, bo naprawdę…

Nie polecam jej NIKOMU, jak Boga kocham, nie szkoda wam 27 złotych? Jak chcecie to mogę podac numer konta, w 15 minut wyjaśnię Wam więcej o IFie niż ta książka w cały dzień 😉 I w dodatku poprę to wiedzą na temat funkcjonowania organizmu i nie zabronię kluseczek, obiecuję! 🙂 Z tym wysyłaniem mi hajsu oczywiście żartuję, ale możemy umówić się też tak, że te 27 peelenów wrzucicie na WOŚP czy ratujący zwierzątka DIOZ, a w zamian zaproszę Was do działu INTERMITTENT FASTING a w razie potrzeby wyjaśnię w messendzerze co i jak z tym IFem.

Chętnie dowiem się, co wy na ten temat myślicie, dlatego zapraszam do komentowania – a nóż okaże się, że ja jednak nie mam racji? 😉